niedziela, 25 listopada 2012

Żyj długo i szczęśliwie

Kosmicie stuknęła piętnastka. Był trochę rozczarowany, że nie spadł śnieg, jak wtedy, gdy pojawił się na świecie.
Dzień jak nie co dzień upłynął pod znakiem nowych doświadczeń kulinarnych w towarzystwie ulubionej cioci i kinowych emocji z najlepszym przyjacielem-przyszywanym bratem. Rozradowany Kosmita przyjmował życzenia, czytał sms-y i analizował, kto, jak i dlaczego. Świeczek nie było. Nie zgłosił zapotrzebowania. To chyba oznaka dojrzałości, bo dotąd kręciła go ta hałaśliwa sto-lat-niech-żyje-nam otoczka.
Dziś było inaczej. Spokojniej, bardziej refleksyjnie i kameralnie.
To dla mnie wyjątkowy dzień. Na zawsze zmienił moje życie. Pojawienie się Kosmity sprawiło, że zdobyłam szczyty, o których istnieniu nawet nie wiedziałam. Mój syn nauczył mnie, że bariery i ograniczenia istnieją tylko w naszych głowach, a niemożliwe nie istnieje. Podziwiam jego apetyt na życie, ten ciągły błysk w oku i głód poszukiwania. Więcej, dalej, intensywniej.

Kochany Kosmito, życzę Ci radości i szczęścia z odkrywania świata. Obyś spotkał na swojej drodze mądrych i życzliwych ludzi. Bądź nieustraszony i miej odwagę, by uparcie dążyć do celu. Bądź zawsze sobą, bez względu na okoliczności. Kochaj i bądź kochany.

A za trzy lata z rozkoszą wykopię Cię z domu i pozwolę zdobywać świat:)

 

sobota, 17 listopada 2012

Uwalnianie energii

Namówiłam Kosmitę na przewietrzenie szafy. Zawsze jest dobry moment, żeby coś wyrzucić i zrobić miejsce na nowe coś. Przedmioty rozmnażają się w ekspresowym tempie, wpełzają przez zamknięte drzwi i zmuszają do ciągłego żonglowania z kąta w kąt. Jestem w permanentnym stanie wojny z ulotkami, reklamówkami, gadżetami różnej maści, prezentami nie wiadomo od kogo i z jakiej okazji, opakowaniami, które mogą się przydać, nienoszonymi ubraniami trzymanymi na wszelki wypadek. Walczę z dwuosobową bandą obsesyjnych kolekcjonerów, którzy przywiązują się do każdej śrubki i gumki recepturki. Kosmita jest  pod tym względem nieodrodnym synem swego ojca. 

A ja wyrzucam, pakuję do worów i wynoszę w siną dal (najbezpieczniej śmietnik dalej, bo mogą zdążyć coś ocalić;), zyskując kilka milimetrów w naszej mikroskopijnej życiowej przestrzeni. Mam reputację bezlitosnego buldożera. Zidentyfikować, zmiażdżyć, zniwelować. Mam na sumieniu większość zagubionych przedmiotów. 

Kosmita broni jak niepodległości każdego drobiazgu. Dzisiejsze sprzątanie skończyło się awanturą, bo przekładał swoje skarby z zielonego pudła do pomarańczowego, a papierzyska z teczek wylądowały w segregatorach. Do śmieci trafiły 4 luźne kartki i pęknięte opakowanie płyty CD. Żaden kompromis - wywiezienie tego i owego do rezydencji babci, obdarowanie młodszego kuzyna - nie wchodzi w grę. Jak się wysypuje z szafy, Kosmita jest szczęśliwy. Muszę zacisnąć zęby i pomyśleć nad strategią. Obawiam się, że po dzisiejszym sprzątaniu przypomniał sobie, co trzyma w szafie i ma w głowie szczegółową ewidencję środków trwałych. 
 

piątek, 16 listopada 2012

Złodziejka zapasów

Zeżarłaś mi czekoladę! - drze się Kosmita z czeluści sekretnej szafki (była sekretna do czasu: jak Kosmita zrobił się kumaty wydedukował, że skrywa próchnicogenne kalorie i zaczął podbierać).
Ależ ma rozwiniętą świadomość prawa do własności za moją kasę. Naprawdę się obraził, a to był dopiero początek serii niefortunnych zdarzeń. Po południu stłukłam kubek (miałem do niego sentyment, dostałem go pod choinkę w 2007 roku, masz mi odkupić identyczny!).
Na swoją obronę palnęłam gadkę, że przedmioty są tylko przedmiotami i można je zastąpić innymi przedmiotami. Do ludzi się trzeba przywiązywać, nie do martwej natury. Wątpię w efekt. Przewiduję raczej, że Kosmita zorganizuje sobie nową skrytkę, gdzie bezpieczne schronienie znajdą dobra wszelakie, bo ja mam lepkie i niezdarne łapska i żadna czekolada tudzież porcelana nie ma szans.  

poniedziałek, 1 października 2012

Kampania wyborcza

Kosmita zasilił szeregi Uczniowskiej Rady Szkoły jako naczelny aktywista i niespełniona jednostka pomysłotwórcza. Jakoś tę energię trzeba spożytkować - zawyrokowała pani wychowawczyni i wypchnęła Kosmitę przed szereg. Dostąpienie zaszczytu poprzedziła szeroko zakrojona kampania wyborcza, której chcąc nie chcąc zostałam szefem. Wyprodukowaliśmy plakaty, ulotki i kiełbasę wyborczą z dużą zawartością cukru. Wiadomo, że wyborca zadowolony bardziej skłonny się staje. To była ciężka fizyczna robota - machanie mazakiem, wycinanie, zszywanie, naklejanie - poprzedzone godzinnym przetrząsaniem folderów ze zdjęciami w poszukiwaniu odpowiedniego ujęcia oblicza Kosmity, uwypuklającego zalety ciała i umysłu;)
Krwistoczerwone  plakaty hand made zaatakowały ściany, a siłę perswazji wzmocnił kilogram cukrów prostych w kolorach tęczy. I udało się. Uścisk dłoni dyrekcji, gratulacje i życzenia zadowolenia z pracy na rzecz.
Wieść o sukcesie rozniosła się po blokowisku i przyległościach. Mam kolejną fuchę: kumpel Kosmity z podstawówki jest kandydatem na członka. No i jasno dał mi do zrozumienia, że jestem strategicznym ogniwem jego kampanii. Jak go wybiorą, wpiszę to sobie do CV;)

niedziela, 30 września 2012

Miłe złego początki

Ja: (miękko i czule)
 - Syneczku...
Kosmita: (ozięble)
- Ty  mi tu nie syneczkuj...
Ja: (niezrażona)
- Ale tak pięknie układasz naczynia w zmywarce, ja tak nie potrafię.
Kosmita: (z politowaniem)
- Weź nie stosuj na mnie tych swoich metod szkoleniowych*. Ciągle mi powtarzasz, że to najpiękniejszy i najbardziej beztroski okres w moim życiu, bo nie mam żadnych obowiązków oprócz nauki. No to się uczę. Jutro mam sprawdzian z historii. I mogłabyś się trochę przyłożyć a nie wrzucać te naczynia jak popadnie.

Ranyboskie! Kosmita słucha, co do niego mówię! I wyciąga wnioski. Daleko idące.

* To akurat usłyszał od ojca, na którym uparcie ćwiczę komunikat „ja” i motywowanie pozytywne. Gdy zaczynam się robić słodka jak cukiereczek obaj stają się podejrzliwi. Zdecydowanie bardziej komfortowo czują się przy wersji jędzowatej. Że też funduję im taki dysonans zamiast konsekwentnie zrzędzić i utyskiwać;) 

środa, 13 czerwca 2012

Wybujała ambicja

Zostałam dziś pełnoetatowym konsultantem do spraw historii komputeryzacji i tradycyjnej kuchni bieszczadzkiej. Kosmita przypomniał sobie, że grozi mu szóstka z informatyki. Ta wisząca nad jego roztargnioną głową groźba zostanie spełniona pod warunkiem skonstruowania prezentacji na jedyny słuszny temat. Poza tym w weekend jest szkolny festyn rodzinny i nieodzowny jest plakat. Koniecznie na kawałku zielonego bristolu, szczodrze oklejonego fascynującymi tekstami i sugestywnymi zdjęciami. Inaczej nici z atmosfery i integracji rodzice-kosmici.
Wiadomo, że zielony bristol w rozmiarze A3 jest w każdym szanującym się gospodarstwie domowym towarem pierwszej potrzeby. Gdy więc Kosmita o 21-ej zaanonsował zapotrzebowanie bardzo się zdziwił, że nie ma. Wprawdzie zarejestrował wcześniej, że drukarka nie działa, ale sądził, że w jakiś magiczny sposób się naprawiła. Kleju też nie ma?! No nie ma. Kosmita zaczął biadolić i z wyrzutem stwierdził, że przecież powinnam go wspierać w wysiłkach, bo ciągle marudzę o pracowitości, kreatywności i ambicji, a gdy on chce, ja się wkurzam. Wyjątkowo zrezygnowałam z wygłoszenia mądrości o zarządzaniu czasem, planowaniu i odkładaniu na ostatnią chwilę (jestem mistrzynią w tej ostatniej konkurencji).
Wybiegłam w ciemną, burzową noc, zmusiłam leżącą już w łóżku koleżankę do uruchomienia drukarki, zdobyłam zielone kartki i klejopodobne mazidło. Wsparcie udzielone, reszta w rękach Kosmity, który nadal pieczołowicie wycina, wykleja i zmienia koncepcję. Zaiste, dawno nie widziałam go tak zaangażowanego. Mam nadzieję, że skończy wszystkie projekty przed północą, a jutro nie przyjdzie mu do głowy testowanie przepisów na warenyky, hreczanyki i inne łemkowskie specjały.

Reaktywacja

Otóż Kosmita jakiś czas temu namierzył bloga. Rzucił okiem przechodząc i zaczął analizować treści na osobistym monitorze. Oburzył go okrutnie ten zamach na jego prywatność oraz niecna próba nadszarpnięcia wizerunku, na który ciężko pracował od lat kilku. No ale pogadaliśmy o dokumentach fabularyzowanych, reality szołach, celebrytach i innych ciężkich przypadkach i Kosmita dał się udobruchać.
Chyba nawet wyciągnął jakieś wnioski: już wie, czym można skutecznie wyprowadzić mnie z równowagi, nie traci czasu na testowanie i strzelanie na oślep tylko działa metodycznie. Cel - pal, trafiony - zatopiony. Bystry analityk.
A tak zupełnie serio: po pierwszym zaskoczeniu Kosmita kompletnie stracił zainteresowanie pisarskimi zapędami matki. O ile nie znajdzie się reżyser, który zapragnie przenieść jego przygody na wielki ekran, pewnie tak zostanie;)

***

Wakacje już za rogiem. Kosmita jak polscy piłkarze, usilnie stara się dotrwać do końcowego gwizdka. Tu i ówdzie przechodzi do ofensywy, czasem robi sprytne uniki, ale generalnie z większości potyczek wychodzi zwycięsko. W każdym razie awans do kolejnego etapu edukacji jest niezagrożony, a Kosmita finiszuje na wysokich obrotach, przyswajając obszerne fragmenty naukowych treści. Aż się boję, czy mu się system nie zawiesi. Widok Kosmity wiszącego nad książkami dłużej niż piętnaście minut to nie lada rarytas.

wtorek, 24 kwietnia 2012

Cracovia Maraton


„Brawo, brawo, jeszcze trochę, już niedaleko!” – Kosmita nadwyrężał gardło i wewnętrzną stronę dłoni, kibicując biegaczom, którzy w niedzielę postanowili pokonać 42 kilometry plus 195 metrów. To nasza coroczna tradycja, którą zapoczątkował Tomek, zdobywca Korony Maratonów Polskich. Wysępiłam od niego okolicznościową koszulkę (historyczny egzemplarz AD 2000), którą buchnął mi Kosmita. Dumnie wypinał odziany w techniczny* błękit tors i radośnie wyławiał z tłumu biegaczy homogeniczne osobniki.

Zajęliśmy średnio eksponowane miejsce nieopodal finiszu, przyklejając się do dwumetrowej, ostro zakończonej siatki, ustawionej na ostatniej prostej. Wyglądało to jakby biegacze i kibice należeli do wrogich obozów i mogli stanowić dla siebie zagrożenie. Naprawdę komicznie (i żałośnie) prezentowały się wystające z sąsiadujących otworów ręce, nierzadko walczące z aparatem fotograficznym. Może organizatorzy chcieli wypróbować wytrzymałość ogrodzenia przed zbliżającymi się derbami?

W każdym razie emocje były niesamowite. Chciało mi się na przemian śmiać i płakać, podskakiwałam i darłam się jak opętana. Kosmita komentował na bieżąco, dziwiąc się szczerze, że na metę wbiega wielu zawodników w wieku jego dziadków. W pewnym momencie zadumał się szczerze i stwierdził: „Ależ oni muszą dużo trenować”, co ochoczo podchwyciłam wygłaszając kilka rodzicielskich mądrości o ciężkiej pracy i czającym się za rogiem, nieuniknionym sukcesie;)

Maraton to wyjątkowo demokratyczny wynalazek. Wiek, płeć, wzrost, pochodzenie czy zasobność portfela nie mają znaczenia. Każdy może zmierzyć się z tym wyzwaniem. Podziwiam maratończyków za ich wytrwałość, determinację i niezłomną siłę woli. Myślę, że to dla Kosmity wspaniały przykład do naśladowania.

*jak powszechnie wiadomo prawdziwi biegacze nie biegają w obciachowej, bezkształtnej bawełnie ale w podkreślającej kształty odzieży specjalistycznej.

wtorek, 13 marca 2012

Wiedza specjalistyczna

Myślą przewodnią minionych dwóch tygodni były gumki. Kształt, rozmiar, kolor i jak to jest, gdy się je zakłada. No i wytrzymałość, bo co będzie jak spadną w wyniku gwałtownych i niekontrolowanych ruchów.
Kosmita miał problem z wyborem: nie mógł się zdecydować, czy chce gumki zielone, niebieskie, a może bardziej dyskretne w odcieniu nude. Badał trendy i prosił o fachową poradę. Kolegów, koleżanki, stada forumowych fachowców, a nawet własną matkę.
Gdy nadeszła godzina zero bohatersko stawił czoła przeznaczeniu, choć minę miał nietęgą. "Operacja gumki" trwała niespełna dziesięć minut. Od dwóch dni Kosmita jest dumnym właścicielem czterech sztuk w kolorze błękitu. Tkwią głęboko w paszczy, na dolnych trzonowcach.
To pierwszy etap ujarzmiania niesfornych elementów uzębienia, które ich posiadacz uznał za poważną skazę na urodzie. Przefasonowanie szczęki to proces żmudny i długotrwały, ale Kosmita jest gotowy na nie jedno wyrzeczenie.
Mam wrażenie, że w szkole istnieje grupa wsparcia dla zaaparatowanych, bo ciągle słyszę nowe rewelacje o problemach z artykulacją, modyfikacjach diety i innych uciążliwościach. Kosmita potraktował sprawę poważnie, wychodząc z założenia, że trzeba być przygotowanym na każdą ewentualność. Namiętnie guglował oraz przepytywał bardziej doświadczonych aparatczyków. Zdumioną specjalistkę od stomatologicznej architektury zasypał pytaniami, które przyprawiły ją o zgrzytanie zębów.
Jestem pod wrażeniem jego dociekliwości, gdyby chociaż jeden przedmiot w szkole rozbudzał taką namiętność :)


środa, 29 lutego 2012

Gry uliczne

Kosmita wpatruje się w ekran komputera, na którym w te i wewte biegają kolorowe ludziki w krótkich gatkach. Trwa bardzo ważny mecz międzynarodowy na nowiutkim stadionie za grube miliony. Tata Kosmity ironizuje przez ramię, czy aby niedzielny kibic wie, dlaczego piłka jest okrągła a bramki są dwie. Pasja kibicowska zakwita bowiem z rzadka jak kaktus, towarzyszy jej miska popcornu i dywagacje na temat umiejętności sprawozdawczych Dariusza S. Właściwie nie ma znaczenia, czy przemieszczające się po trawiastym wybiegu dwunogi mają zielone, żółte, czarne czy pstre ubarwienie. Bieganie jest monotonne, ale Kosmita chce poczuć dumę narodową więc śledzi i czeka na momenty. Jak na meczu hokeja, na który zabrałam małolata w piątej klasie. Akcja, reakcja i plama krwi na lodzie. Karetka, nosze, rozbity nos. Jak w filmie sensacyjnym. Kosmicie się podobało, a po wszystkim dociekał, co mieli na myśli kibice, którzy co jakiś czas, mocno nadwyrężając struny głosowe, skandowali: "owcojebcy, owcojebcy" (o ile pamiętam zachowałam się jak mięczak, czyli zmieniłam temat).

Jakiś czas temu, kolega z miasta stołecznego, zagorzały miłośnik jedynej słusznej drużyny kopiącej uświadomił mi, że mieszkamy w strefie wpływów klubu na W. Zaczęłam dostrzegać wokół ślady znakowania terenu - jakby przedszkolaki dorwały farbę w sprayu. Treść niezmienna i mało bajkowa: ci na C są be i fuj. Niedawno na nowiutkiej elewacji naszej multilokalowej rezydencji pojawił się element graficzny sugerujący, że autorzy wiedzą już, czym różnią się chłopcy od dziewczynek:

jedna sylaba się zjadła albo się je

Mało tego, wiedzą też, skąd się biorą dzieci. Nie jest tak źle. Najwyraźniej jedni chcą drugim zrobić przyjemność. Wspólne WC, czyli w kupie siła.

poniedziałek, 20 lutego 2012

Cichosza

Czuję się trochę jak mnich po ślubach milczenia. Tata Kosmity ma akurat fazę niewerbalną po dwóch tygodniach obcowania z wylewnymi, żądnymi niebanalnej, intelektualnej interakcji w godzinach mocno wieczornych. No więc siedzę i wsłuchuję się w swoje potrzeby. Stwierdzam, że pierwsza połowa jest nierealna, a drugiej nie chce mi się realizować. A tyle miałam planów jak dziecko wyjedzie. No ale zimno, daleko i towarzystwo zarobione więc okupuję chatę, praktykując pod kocem emeryckie rozrywki.
Czytam, dłubię w klawiaturze, omiatam wzrokiem domowe sprzęty i odrapane ściany (tak, remont to najbardziej szalony pomysł, jaki przychodzi mi do głowy). Zastanawiam się, co robi Kosmita. Wiedziona impulsem i nagłym porywem matczynej miłości dzwonię:

- Cześć syn, jak ci mija dzień?
- Dobrze
- A coś więcej?
- No dobrze, muszę lecieć, piekę banany

Tośmy pogadali. Kosmita jest pochłonięty swoimi sprawami. Szczęśliwy i zadowolony. A jeszcze nie tak dawno dzwonił pięć razy dziennie, żeby zapytać, co robię. Trochę brakuje mi kosmicznej energii, mobilizuje mnie i daje poczucie równowagi. No i uwielbiam słowne przepychanki, których nie mam żywcem z kim uprawiać. Tata Kosmity profilaktycznie założył słuchawki, jeszcze się nasłucha, gdy latorośl wróci z wojaży.


sobota, 18 lutego 2012

Awaria systemu

Kosmita urlopuje się feryjnie w rezydencji babci na bliskim wschodzie. Siedemdziesiąt kilometrów z haczykiem. Półtorej godziny jazdy i całkiem inny świat. Bezpieczna przystań i oaza szczęśliwości. Dziadkowie po kądzieli uśmiechnięci, cierpliwi i zasłuchani. Kosmita w centrum studwudziestometrowego wszechświata plus ogród. Kosmita wszechmogący. Babcia na każde skinienie, z bogatą i elastyczną ofertą kulinarno-rozrywkową, idealnie dopasowaną do potrzeb. Koszty nie grają roli. Trzy zestawy obiadowe, pięć deserów, telewizja z tryliardem kanałów bez limitów ilościowych i jakościowych, kino, galeria handlowa, wanna z hydromasażem, śniadanie do łóżka. Schematyczne, naszpikowane nudnymi obowiązkami życie nabiera rumieńców. Niech żyje wolność i swoboda.

Pobyt w tej wspaniałej krainie obejmuje promocyjny zestaw skutków ubocznych, które ujawniają się w całej okazałości po powrocie do domu.

W pieczołowicie aktualizowanym i konserwowanym systemie gnieżdżą się wirusy i opasłe trojany. Najbardziej złośliwe są „przynieś” i „podaj”. Klapnięty moduł samoobsługowy. Kwarantanna i ponowne formatowanie Kosmity trwa kilkadziesiąt roboczogodzin. Rozżalony jest tą konfrontacją z bezlitosnymi i nieczułymi rodzicami-ziemianami, którzy tyle wymagają od dziecka. Ostentacyjnie pielęgnuje syndrom imperatora. Próbuje walczyć i zasiać ziarno wątpliwości. Sprowokować wyrzuty sumienia.

W końcu poddaje się i tylko czasem tęsknie wzdycha: „Dobrze, że chociaż babcia wie, na czym polega prawdziwa miłość”.

środa, 8 lutego 2012

Poranne zapasy

Kosmita nie jest rannym ptaszkiem. Celebruje wieczorne nastawianie budzika choć wiem, że rano przywali mu w paszczę i będzie walczył o każdą minutę snu. Walczył ze mną oczywiście. Czasem w kilku rundach, do upadłego.
Proces wyrywania Kosmity z objęć Morfeusza to żmudne i niewdzięczne zajęcie. Po zmianie czasu, gdy o świcie za oknem panowały ciemności, wrzeszczał: "Zwariowałaś, dlaczego budzisz mnie w środku nocy?", po czym nakrywał głowę kołdrą i tyle go widziałam.
Schemat porannego przywracania przytomności umysłu i stawiania do pionu wygląda mniej więcej tak:

Subtelne środki werbalne:
"Wstawaj synku, już 6.30, spóźnisz się do szkoły. No wstawaj szybko".

Wzmożona perswazja:
"No słyszysz, co mówię? Wstawaj, no już, ile razy mam powtarzać (zdarza się wzmocnienie "cholerą").

Potok frustracji:
"Ciągle to samo, ile można cię budzić, mam już tego dosyć, kiedy w końcu zaczniesz być odpowiedzialny? Masz już czternaście lat i dalej bez mamusi nie wstaniesz...

Mogłabym dłużej w podobnej konwencji, ale zwykle szybko orientuję się, że metoda zawodzi i trzeba wdrożyć bardziej radykalne środki.
Zaczynam więc gładzić, trącać, rytmicznie ugniatać, a gdy to nie działa zabieram kołdrę. I wreszcie następuje szczęśliwy finał - Kosmita zrywa się na równe nogi i złorzeczy na swój podły los.
I dopiero wtedy się zaczyna: Gdzie mój zeszyt do matematyki, gdzie moja koszula, gdzie spodnie, daj pieniądze na kino, podpisz uwagę w dzienniczku, zrób omlet. Gorączkowe poszukiwania, pakowanie, wypluwanie pretensji, łykanie w pośpiechu substancji odżywczych, miłego dnia, trzaśnięcie drzwiami.
Uwielbiam ten moment po. Wtapiam się w muzykę ciszy. I sącząc kawę wcale nie myślę, że jutro też będzie poranek:)

piątek, 3 lutego 2012

Rozmowy szczególne choć nie szczegółowe

-I jak było na dyskotece?

-Głośno i ciemno

-Ale fajnie było?

-Tak, wszystko zgodnie z planem.

Nie żeby ciekawość. Zwykła matczyna troska, czujność i pielęgnowanie relacji. Kosmita nie wyszedł naprzeciw. Zignorował kolejne subtelne dociekania i zajął się kolacją. Żadnych pikantnych ani słodko-kwaśnych szczegółów. Ale co ciekawego może się dziać na imprezach dla nieletnich? No co?

***
- Gdzie pęseta? - docieka tata Kosmity

-A co mnie to obchodzi? Może jesteś jakimś transem, bo mi do niczego niepotrzebna - z oburzeniem wyrzuca z siebie Kosmita.

- Właśnie się zastanawiam, gdzie kupię szpilki rozmiar 48 - niewzruszenie odpowiada tata Kosmity

No i co się tu ekscytować dyskoteką jakąś? Życie dzieje się tu i teraz.

środa, 1 lutego 2012

Pasja kolekcjonerska

Awantura wybuchła dzika, gdy Kosmita zobaczył swoje bardzo cenne katalogi i ulotki o treści wyjątkowej w koszu na śmieci. Nieopatrznie uwolniłam energię, wyrzucając pokaźną stertę nagromadzonych rupieci. Zwykle nalot na szafki, szuflady i sekretne skrytki jest misją ściśle tajną. Czego oczy nie widzą, tego ręce z kosza nie wyciągną.

Bo Kosmicie wszystko się może przydać i od pierwszego wejrzenia zyskać status niezastąpionej pamiątki: opakowania po cukierkach, batonikach, torby na prezenty, pudełka, kawałki sznurka i inne lekko używane skarby, traktuje jak relikwie. Bo ładna grafika, czcionka, wierszyk i miłe w dotyku. Nie waż się tego wyrzucać -ostrzega, mają dla mnie wartość sentymentalną.
Nieustannie walczę z tą skłonnością do chomikowania, cierpliwie odzyskując każdy centymetr kwadratowy niewielkiej życiowej powierzchni. Namierzam, identyfikuję, upycham do worów z pasją buldożera, a po kilku dniach mam nieodparte wrażenie, że papierzyska i inne bibeloty rozmnożyły się jak gremliny. Kosmita szczęśliwie nie dostrzega uszczuplenia zbiorów, chyba, że nie zdążę zatrzeć śladów i zostawię corpus delicti w widocznym miejscu. Tak jak dzisiaj.

Dostało mi się niezgorzej. Złamałam prawo do prywatności i wykazałam się brakiem szacunku, a moja żałosna mania wyrzucania kwalifikuje się do leczenia klinicznego. Rzuciłam raz wieprzowiną i ze dwa wołowiną i obiecałam, że pozwolę utonąć w śmieciach, a nawet założyć hodowlę robali.
Byle do wiosny.

wtorek, 31 stycznia 2012

Sekretna Edukacja Komputerowo-Szkolna

Kosmita nigdy wprost nie zapytał, skąd się biorą dzieci. A ja czekałam w napięciu odkąd skończył cztery lata. Miałam wszystko przemyślane w najdrobniejszych szczegółach, ćwiczyłam wyraz twarzy, tempo mówienia, gestykulację. Miało wyjść swobodnie, naturalnie i bez bajkowo-ogólnikowych eufemizmów. Jajeczko, plemniki, ścisk, błysk i gotowy człowiek zjeżdża z taśmy. Szczegóły techniczne okrojone, anatomiczne części strategiczne nazwane po imieniu (szczerze wyznaję, że z dywagacji o wyższości penisa nad członkiem, ostatecznie zwycięsko wyszedł siusiak).

No ale Kosmita nie pozwolił się uświadomić. Ile razy próbowałam jakoś zagajać, wybadać, ile wie na temat źródła swojej egzystencji, nie wykazywał najmniejszego zainteresowania i zręcznie zmieniał temat.

Przedmiot "przygotowanie do życia w rodzinie" okazał się nad wyraz nudny choć momentami skłaniający do refleksji.
-Dziś rozmawialiśmy o tym, jak by to było bez mamy
-No i? - zapytałam w oczekiwaniu na wyznanie, że jestem absolutnie niezbędna
-Kolega stwierdził, że przynajmniej ciągle by nie słyszał, co w szkole i weź się do nauki

***
Dwa lata temu, zaraz po dwunastych urodzinach Kosmity, znalazłam w historii wyszukiwania adresy stron, których bohaterkami są giętkie i chętne Larysy, czyli współczesne odmiany złotej rybki: spełnię każde twoje życzenie, zrobię to, o czym marzysz.
Byłam tak zaskoczona, że zamarłam, potem opanowała mnie fala wściekłości i chciałam palnąć kazanie ku przestrodze, a na koniec zrobiło mi się bardzo, bardzo smutno. Pomyślałam, że coś przegapiłam, byłam niewystarczająco czujna, zabrakło mi wyobraźni, żeby podejrzewać piątoklasistę o zainteresowanie pornografią.
Przepytałam Kosmitę na okoliczność, wyparł się wszystkiego i w ogóle nie chciał dyskutować na TEN temat. No więc monologowałam. Że rozumiem ciekawość, ale miłość to nie automat z colą. Że czułość, szacunek i dopełnienie. I sam się przekona, jak się zakocha, oczywiście w dalekiej przyszłości;)
- Weź mamo przestań już gadać o tych obrzydlistwach, uciął.

Tak się skończyło uświadamianie Kosmity. Ostatnio wyznał, że poczuł coś więcej do pewnej koleżanki. Zastanawiam się, czy kupić banana w celach instruktażowych.

niedziela, 29 stycznia 2012

Movimento

Długotrwałe przebywanie w pozycji siedzącej jest dla Kosmity nie lada wyzwaniem. Gdy przyjdzie mu trwać w nieuniknionym bezruchu, skumulowaną po wielokroć energię kieruje na otaczającą go materię nieożywioną. Zmienia formę wszystkiego, co się nawinie. Niewiarygodne, co może zdziałać, ucząc się o starożytnych Grekach, pleśniach, grzybach, tudzież analizując dzieło wielkiego autora tego i owego. Ulubioną namiastką fizycznej aktywności podczas wytężonych umysłowych wysiłków jest rozbrajanie cienkopisów (stale ma na palcach tęczę kolorów), dłubanie w blacie stołu (w jednym miejscu przedłubał się już na wylot, wykorzystując zwyczajny długopis).

W przypływie weny uziemiony Kosmita drze gazety, gniecie, rzuca nimi do wyimaginowanego celu, temperuje do cna ołówki, energicznie zarysowuje kartki, które wyrzucam profilaktycznie, żeby nie wpadły w łapy jakiegoś domorosłego psychologa ;)

Gdy był młodszy, uczyliśmy się dynamicznie: rysowałam mapy na wielkich kartkach, pisałam daty na karteluszkach, a on przekładał, dopasowywał, łączył.

Dziś sieje spustoszenie wśród artykułów papierniczo-biurowych, nie pogardzi też elektroniką. Nie zliczę, ile nowiutkich piór, długopisów i innych niewinnych przedmiotów skończyło marnie podczas przyswajania wiedzy. Destrukcyjna kreatywność Kosmity nie zna granic.

piątek, 27 stycznia 2012

Jedenaście poniżej zera

Kosmicie chyba zamarzły styki - znaczy przekaźniki hormonów buntu i innych substancji anty. Niska temperatura spowodowała przypływ ciepłych uczuć do współdomowników i niespodziewany pociąg do czynności porządkowych. W tangu z odkurzaczem Kosmita prowadził pewną ręką. Zdecydowanymi ruchami zasysał esy floresy, z gracją omijając kąty i piętrzące się po drodze przeszkody. Był to zryw spontaniczny, nie poprzedzony choćby najmniejszą formą pertraktacji czy presji. Najbledszym cieniem sugestii czy aluzji. Że nie wspomnę o subtelnym szantażu.
Obserwowałam urzeczona, pochwaliłam zapamiętale. Aż mi puls przyspieszył. I nie wiem, co myśleć. Przyzwyczaiłam się do rogatej, buntowniczej, ciskającej się wersji Kosmity.

Widzę w nim siebie sprzed lat dwudziestu paru. Stworzyłam sobie własną, maleńką przestrzeń, w której poszukiwałam tożsamości, zastanawiałam się, kim jestem. Prowadziłam podwójne życie: na zewnątrz wzorowa, dostosowana społecznie uczennica, a w środku mroczna, szarpana sprzecznymi emocjami, głęboko skrywana istota. Każda próba dopuszczenia jej do głosu była tłamszona przez dorosłe otoczenie. Ciągle pamiętam ten strumień myśli i poczucie, że stawiam czoła całemu światu.
Wiem, że Kosmicie nie jest łatwo. Poszukuje, walczy, próbuje znaleźć swoje miejsce. Pozwalam mu się wykrzyczeć, choć czasem doprowadza mnie do szału. Chcę, żeby czuł, że może być sobą, że akceptuję go takiego, jakim on chce być, a nie takiego, jak ja sobie zaplanowałam.

No dobra - ta trója z historii mnie wkurza. Ale robię postępy. Wspomniałam o niej może cztery razy, zupełnie mimochodem, unikając gadki o kopaniu rowów i takich tam :)

czwartek, 26 stycznia 2012

Koniec świata

-Mamo, czy ty wiesz, co się stanie? Nie będzie Fejsbuka, znikną wszystkie serwisy społecznościowe! Tak nie może być!
Kosmita całym sobą starał mi się uświadomić, jaką rewolucję wywoła w jego czternastoletnim życiu podpisanie ACTA.
-Trzeba coś zrobić, u nas w szkole będzie minuta ciszy w ramach protestu. No to akurat bardzo dobrze - skomentował tata Kosmity. Choć przez chwilę nauczyciele nie będą słuchać waszych wrzasków. Że też nie wpadli na pomysł, żeby zakleić sobie usta - widać takie poświęcenie to już przerost formy nad treścią.

Zdałam sobie sprawę, że wizja internetu, który stanie się wielką czarną dziurą jest dla Kosmity przerażająca, bo życie toczy się TAM, a rzeczywistość jest tylko dodatkiem. Tam wszystko jest na wyciągnięcie ręki, łatwo dostępne, podane na tacy. Nie ma zakazów i nakazów. Można kreować tę przestrzeń według własnego widzimisię, mieć często złudne poczucie kontroli.

Ehh, to był pierwszy ideologiczny zryw młodego człowieka. Prawdziwie emocjonalny bunt, który zelżał drastycznie, gdy Kosmita zobaczył znajomy widok na ekranie komputera :)

wtorek, 24 stycznia 2012

Kuchenne rewolucje

Kosmita świetnie czuje się w kuchni. Wie, czego chce, zachowuje się niczym recenzent kulinarny. Uważnie przeżuwa, zamyśla się, komentuje, sugeruje modyfikacje. Podważa moje kompetencje, podpierając się autorytetem jakiejś siksy z kotlet.tv (gdyby nie wizja pomyślałabym, że sprzedaje erotyczne gadżety).

Lubię te jego kuchenne zapędy. Gdy pierwszy raz zrobił sam naleśniki, pękałam z dumy. Potem z piekarnika zaczęły wyjeżdżać ciastka wszelakie, szarlotki, brownie…

Kosmita z upodobaniem eksperymentuje, zamaszyście miesza, bezlitośnie wykorzystuje kuchenne utensylia, wymyśla zagadki dla kubków smakowych, prowokując je do nadludzkich wysiłków.

Próbuje, doświadcza, analizuje. Poluje na przepisy. Tworzy szokujące połączenia. Masakruje żelowe misie, czyniąc je składnikiem kolorowych koktajli.

Najważniejszym testerem tych wyczynów jest tata Kosmity. Tak. W kuchni obaj rządzą niepodzielnie. Uczą się od siebie nawzajem, inspirują, spierają i karmią jedyną w domu kobietę.

Ku mojej rozpaczy mają gust tradycyjny – czyli świński, znaczy schabowy. Ja jestem kwadransowym kucharzem, nie robię nic, czego przygotowanie wymaga więcej czasu. A mężczyźni obierają, podsmażają, zagęszczają, a potem urządzają wielkie żarcie.

Zachwycająca jest ta ich kuchenna wirtuozeria, odwaga eksperymentowania, twórcze interpretacje nawet najprostszych, żeby nie powiedzieć banalnych dań.

I czy to przypadek, że większość szefów kuchni to mężczyźni? Nie. To jedyna słuszna opcja. Z radością ustępuję miejsca męskiej odnodze rodziny, schodzę do podziemia i pilnie strzegę zapasu mrożonek.


żelowe misie ocalone z masakry blenderem :)