piątek, 27 stycznia 2012

Jedenaście poniżej zera

Kosmicie chyba zamarzły styki - znaczy przekaźniki hormonów buntu i innych substancji anty. Niska temperatura spowodowała przypływ ciepłych uczuć do współdomowników i niespodziewany pociąg do czynności porządkowych. W tangu z odkurzaczem Kosmita prowadził pewną ręką. Zdecydowanymi ruchami zasysał esy floresy, z gracją omijając kąty i piętrzące się po drodze przeszkody. Był to zryw spontaniczny, nie poprzedzony choćby najmniejszą formą pertraktacji czy presji. Najbledszym cieniem sugestii czy aluzji. Że nie wspomnę o subtelnym szantażu.
Obserwowałam urzeczona, pochwaliłam zapamiętale. Aż mi puls przyspieszył. I nie wiem, co myśleć. Przyzwyczaiłam się do rogatej, buntowniczej, ciskającej się wersji Kosmity.

Widzę w nim siebie sprzed lat dwudziestu paru. Stworzyłam sobie własną, maleńką przestrzeń, w której poszukiwałam tożsamości, zastanawiałam się, kim jestem. Prowadziłam podwójne życie: na zewnątrz wzorowa, dostosowana społecznie uczennica, a w środku mroczna, szarpana sprzecznymi emocjami, głęboko skrywana istota. Każda próba dopuszczenia jej do głosu była tłamszona przez dorosłe otoczenie. Ciągle pamiętam ten strumień myśli i poczucie, że stawiam czoła całemu światu.
Wiem, że Kosmicie nie jest łatwo. Poszukuje, walczy, próbuje znaleźć swoje miejsce. Pozwalam mu się wykrzyczeć, choć czasem doprowadza mnie do szału. Chcę, żeby czuł, że może być sobą, że akceptuję go takiego, jakim on chce być, a nie takiego, jak ja sobie zaplanowałam.

No dobra - ta trója z historii mnie wkurza. Ale robię postępy. Wspomniałam o niej może cztery razy, zupełnie mimochodem, unikając gadki o kopaniu rowów i takich tam :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz