wtorek, 31 stycznia 2012

Sekretna Edukacja Komputerowo-Szkolna

Kosmita nigdy wprost nie zapytał, skąd się biorą dzieci. A ja czekałam w napięciu odkąd skończył cztery lata. Miałam wszystko przemyślane w najdrobniejszych szczegółach, ćwiczyłam wyraz twarzy, tempo mówienia, gestykulację. Miało wyjść swobodnie, naturalnie i bez bajkowo-ogólnikowych eufemizmów. Jajeczko, plemniki, ścisk, błysk i gotowy człowiek zjeżdża z taśmy. Szczegóły techniczne okrojone, anatomiczne części strategiczne nazwane po imieniu (szczerze wyznaję, że z dywagacji o wyższości penisa nad członkiem, ostatecznie zwycięsko wyszedł siusiak).

No ale Kosmita nie pozwolił się uświadomić. Ile razy próbowałam jakoś zagajać, wybadać, ile wie na temat źródła swojej egzystencji, nie wykazywał najmniejszego zainteresowania i zręcznie zmieniał temat.

Przedmiot "przygotowanie do życia w rodzinie" okazał się nad wyraz nudny choć momentami skłaniający do refleksji.
-Dziś rozmawialiśmy o tym, jak by to było bez mamy
-No i? - zapytałam w oczekiwaniu na wyznanie, że jestem absolutnie niezbędna
-Kolega stwierdził, że przynajmniej ciągle by nie słyszał, co w szkole i weź się do nauki

***
Dwa lata temu, zaraz po dwunastych urodzinach Kosmity, znalazłam w historii wyszukiwania adresy stron, których bohaterkami są giętkie i chętne Larysy, czyli współczesne odmiany złotej rybki: spełnię każde twoje życzenie, zrobię to, o czym marzysz.
Byłam tak zaskoczona, że zamarłam, potem opanowała mnie fala wściekłości i chciałam palnąć kazanie ku przestrodze, a na koniec zrobiło mi się bardzo, bardzo smutno. Pomyślałam, że coś przegapiłam, byłam niewystarczająco czujna, zabrakło mi wyobraźni, żeby podejrzewać piątoklasistę o zainteresowanie pornografią.
Przepytałam Kosmitę na okoliczność, wyparł się wszystkiego i w ogóle nie chciał dyskutować na TEN temat. No więc monologowałam. Że rozumiem ciekawość, ale miłość to nie automat z colą. Że czułość, szacunek i dopełnienie. I sam się przekona, jak się zakocha, oczywiście w dalekiej przyszłości;)
- Weź mamo przestań już gadać o tych obrzydlistwach, uciął.

Tak się skończyło uświadamianie Kosmity. Ostatnio wyznał, że poczuł coś więcej do pewnej koleżanki. Zastanawiam się, czy kupić banana w celach instruktażowych.

niedziela, 29 stycznia 2012

Movimento

Długotrwałe przebywanie w pozycji siedzącej jest dla Kosmity nie lada wyzwaniem. Gdy przyjdzie mu trwać w nieuniknionym bezruchu, skumulowaną po wielokroć energię kieruje na otaczającą go materię nieożywioną. Zmienia formę wszystkiego, co się nawinie. Niewiarygodne, co może zdziałać, ucząc się o starożytnych Grekach, pleśniach, grzybach, tudzież analizując dzieło wielkiego autora tego i owego. Ulubioną namiastką fizycznej aktywności podczas wytężonych umysłowych wysiłków jest rozbrajanie cienkopisów (stale ma na palcach tęczę kolorów), dłubanie w blacie stołu (w jednym miejscu przedłubał się już na wylot, wykorzystując zwyczajny długopis).

W przypływie weny uziemiony Kosmita drze gazety, gniecie, rzuca nimi do wyimaginowanego celu, temperuje do cna ołówki, energicznie zarysowuje kartki, które wyrzucam profilaktycznie, żeby nie wpadły w łapy jakiegoś domorosłego psychologa ;)

Gdy był młodszy, uczyliśmy się dynamicznie: rysowałam mapy na wielkich kartkach, pisałam daty na karteluszkach, a on przekładał, dopasowywał, łączył.

Dziś sieje spustoszenie wśród artykułów papierniczo-biurowych, nie pogardzi też elektroniką. Nie zliczę, ile nowiutkich piór, długopisów i innych niewinnych przedmiotów skończyło marnie podczas przyswajania wiedzy. Destrukcyjna kreatywność Kosmity nie zna granic.

piątek, 27 stycznia 2012

Jedenaście poniżej zera

Kosmicie chyba zamarzły styki - znaczy przekaźniki hormonów buntu i innych substancji anty. Niska temperatura spowodowała przypływ ciepłych uczuć do współdomowników i niespodziewany pociąg do czynności porządkowych. W tangu z odkurzaczem Kosmita prowadził pewną ręką. Zdecydowanymi ruchami zasysał esy floresy, z gracją omijając kąty i piętrzące się po drodze przeszkody. Był to zryw spontaniczny, nie poprzedzony choćby najmniejszą formą pertraktacji czy presji. Najbledszym cieniem sugestii czy aluzji. Że nie wspomnę o subtelnym szantażu.
Obserwowałam urzeczona, pochwaliłam zapamiętale. Aż mi puls przyspieszył. I nie wiem, co myśleć. Przyzwyczaiłam się do rogatej, buntowniczej, ciskającej się wersji Kosmity.

Widzę w nim siebie sprzed lat dwudziestu paru. Stworzyłam sobie własną, maleńką przestrzeń, w której poszukiwałam tożsamości, zastanawiałam się, kim jestem. Prowadziłam podwójne życie: na zewnątrz wzorowa, dostosowana społecznie uczennica, a w środku mroczna, szarpana sprzecznymi emocjami, głęboko skrywana istota. Każda próba dopuszczenia jej do głosu była tłamszona przez dorosłe otoczenie. Ciągle pamiętam ten strumień myśli i poczucie, że stawiam czoła całemu światu.
Wiem, że Kosmicie nie jest łatwo. Poszukuje, walczy, próbuje znaleźć swoje miejsce. Pozwalam mu się wykrzyczeć, choć czasem doprowadza mnie do szału. Chcę, żeby czuł, że może być sobą, że akceptuję go takiego, jakim on chce być, a nie takiego, jak ja sobie zaplanowałam.

No dobra - ta trója z historii mnie wkurza. Ale robię postępy. Wspomniałam o niej może cztery razy, zupełnie mimochodem, unikając gadki o kopaniu rowów i takich tam :)

czwartek, 26 stycznia 2012

Koniec świata

-Mamo, czy ty wiesz, co się stanie? Nie będzie Fejsbuka, znikną wszystkie serwisy społecznościowe! Tak nie może być!
Kosmita całym sobą starał mi się uświadomić, jaką rewolucję wywoła w jego czternastoletnim życiu podpisanie ACTA.
-Trzeba coś zrobić, u nas w szkole będzie minuta ciszy w ramach protestu. No to akurat bardzo dobrze - skomentował tata Kosmity. Choć przez chwilę nauczyciele nie będą słuchać waszych wrzasków. Że też nie wpadli na pomysł, żeby zakleić sobie usta - widać takie poświęcenie to już przerost formy nad treścią.

Zdałam sobie sprawę, że wizja internetu, który stanie się wielką czarną dziurą jest dla Kosmity przerażająca, bo życie toczy się TAM, a rzeczywistość jest tylko dodatkiem. Tam wszystko jest na wyciągnięcie ręki, łatwo dostępne, podane na tacy. Nie ma zakazów i nakazów. Można kreować tę przestrzeń według własnego widzimisię, mieć często złudne poczucie kontroli.

Ehh, to był pierwszy ideologiczny zryw młodego człowieka. Prawdziwie emocjonalny bunt, który zelżał drastycznie, gdy Kosmita zobaczył znajomy widok na ekranie komputera :)

wtorek, 24 stycznia 2012

Kuchenne rewolucje

Kosmita świetnie czuje się w kuchni. Wie, czego chce, zachowuje się niczym recenzent kulinarny. Uważnie przeżuwa, zamyśla się, komentuje, sugeruje modyfikacje. Podważa moje kompetencje, podpierając się autorytetem jakiejś siksy z kotlet.tv (gdyby nie wizja pomyślałabym, że sprzedaje erotyczne gadżety).

Lubię te jego kuchenne zapędy. Gdy pierwszy raz zrobił sam naleśniki, pękałam z dumy. Potem z piekarnika zaczęły wyjeżdżać ciastka wszelakie, szarlotki, brownie…

Kosmita z upodobaniem eksperymentuje, zamaszyście miesza, bezlitośnie wykorzystuje kuchenne utensylia, wymyśla zagadki dla kubków smakowych, prowokując je do nadludzkich wysiłków.

Próbuje, doświadcza, analizuje. Poluje na przepisy. Tworzy szokujące połączenia. Masakruje żelowe misie, czyniąc je składnikiem kolorowych koktajli.

Najważniejszym testerem tych wyczynów jest tata Kosmity. Tak. W kuchni obaj rządzą niepodzielnie. Uczą się od siebie nawzajem, inspirują, spierają i karmią jedyną w domu kobietę.

Ku mojej rozpaczy mają gust tradycyjny – czyli świński, znaczy schabowy. Ja jestem kwadransowym kucharzem, nie robię nic, czego przygotowanie wymaga więcej czasu. A mężczyźni obierają, podsmażają, zagęszczają, a potem urządzają wielkie żarcie.

Zachwycająca jest ta ich kuchenna wirtuozeria, odwaga eksperymentowania, twórcze interpretacje nawet najprostszych, żeby nie powiedzieć banalnych dań.

I czy to przypadek, że większość szefów kuchni to mężczyźni? Nie. To jedyna słuszna opcja. Z radością ustępuję miejsca męskiej odnodze rodziny, schodzę do podziemia i pilnie strzegę zapasu mrożonek.


żelowe misie ocalone z masakry blenderem :)