niedziela, 25 listopada 2012

Żyj długo i szczęśliwie

Kosmicie stuknęła piętnastka. Był trochę rozczarowany, że nie spadł śnieg, jak wtedy, gdy pojawił się na świecie.
Dzień jak nie co dzień upłynął pod znakiem nowych doświadczeń kulinarnych w towarzystwie ulubionej cioci i kinowych emocji z najlepszym przyjacielem-przyszywanym bratem. Rozradowany Kosmita przyjmował życzenia, czytał sms-y i analizował, kto, jak i dlaczego. Świeczek nie było. Nie zgłosił zapotrzebowania. To chyba oznaka dojrzałości, bo dotąd kręciła go ta hałaśliwa sto-lat-niech-żyje-nam otoczka.
Dziś było inaczej. Spokojniej, bardziej refleksyjnie i kameralnie.
To dla mnie wyjątkowy dzień. Na zawsze zmienił moje życie. Pojawienie się Kosmity sprawiło, że zdobyłam szczyty, o których istnieniu nawet nie wiedziałam. Mój syn nauczył mnie, że bariery i ograniczenia istnieją tylko w naszych głowach, a niemożliwe nie istnieje. Podziwiam jego apetyt na życie, ten ciągły błysk w oku i głód poszukiwania. Więcej, dalej, intensywniej.

Kochany Kosmito, życzę Ci radości i szczęścia z odkrywania świata. Obyś spotkał na swojej drodze mądrych i życzliwych ludzi. Bądź nieustraszony i miej odwagę, by uparcie dążyć do celu. Bądź zawsze sobą, bez względu na okoliczności. Kochaj i bądź kochany.

A za trzy lata z rozkoszą wykopię Cię z domu i pozwolę zdobywać świat:)

 

sobota, 17 listopada 2012

Uwalnianie energii

Namówiłam Kosmitę na przewietrzenie szafy. Zawsze jest dobry moment, żeby coś wyrzucić i zrobić miejsce na nowe coś. Przedmioty rozmnażają się w ekspresowym tempie, wpełzają przez zamknięte drzwi i zmuszają do ciągłego żonglowania z kąta w kąt. Jestem w permanentnym stanie wojny z ulotkami, reklamówkami, gadżetami różnej maści, prezentami nie wiadomo od kogo i z jakiej okazji, opakowaniami, które mogą się przydać, nienoszonymi ubraniami trzymanymi na wszelki wypadek. Walczę z dwuosobową bandą obsesyjnych kolekcjonerów, którzy przywiązują się do każdej śrubki i gumki recepturki. Kosmita jest  pod tym względem nieodrodnym synem swego ojca. 

A ja wyrzucam, pakuję do worów i wynoszę w siną dal (najbezpieczniej śmietnik dalej, bo mogą zdążyć coś ocalić;), zyskując kilka milimetrów w naszej mikroskopijnej życiowej przestrzeni. Mam reputację bezlitosnego buldożera. Zidentyfikować, zmiażdżyć, zniwelować. Mam na sumieniu większość zagubionych przedmiotów. 

Kosmita broni jak niepodległości każdego drobiazgu. Dzisiejsze sprzątanie skończyło się awanturą, bo przekładał swoje skarby z zielonego pudła do pomarańczowego, a papierzyska z teczek wylądowały w segregatorach. Do śmieci trafiły 4 luźne kartki i pęknięte opakowanie płyty CD. Żaden kompromis - wywiezienie tego i owego do rezydencji babci, obdarowanie młodszego kuzyna - nie wchodzi w grę. Jak się wysypuje z szafy, Kosmita jest szczęśliwy. Muszę zacisnąć zęby i pomyśleć nad strategią. Obawiam się, że po dzisiejszym sprzątaniu przypomniał sobie, co trzyma w szafie i ma w głowie szczegółową ewidencję środków trwałych. 
 

piątek, 16 listopada 2012

Złodziejka zapasów

Zeżarłaś mi czekoladę! - drze się Kosmita z czeluści sekretnej szafki (była sekretna do czasu: jak Kosmita zrobił się kumaty wydedukował, że skrywa próchnicogenne kalorie i zaczął podbierać).
Ależ ma rozwiniętą świadomość prawa do własności za moją kasę. Naprawdę się obraził, a to był dopiero początek serii niefortunnych zdarzeń. Po południu stłukłam kubek (miałem do niego sentyment, dostałem go pod choinkę w 2007 roku, masz mi odkupić identyczny!).
Na swoją obronę palnęłam gadkę, że przedmioty są tylko przedmiotami i można je zastąpić innymi przedmiotami. Do ludzi się trzeba przywiązywać, nie do martwej natury. Wątpię w efekt. Przewiduję raczej, że Kosmita zorganizuje sobie nową skrytkę, gdzie bezpieczne schronienie znajdą dobra wszelakie, bo ja mam lepkie i niezdarne łapska i żadna czekolada tudzież porcelana nie ma szans.