sobota, 17 listopada 2012

Uwalnianie energii

Namówiłam Kosmitę na przewietrzenie szafy. Zawsze jest dobry moment, żeby coś wyrzucić i zrobić miejsce na nowe coś. Przedmioty rozmnażają się w ekspresowym tempie, wpełzają przez zamknięte drzwi i zmuszają do ciągłego żonglowania z kąta w kąt. Jestem w permanentnym stanie wojny z ulotkami, reklamówkami, gadżetami różnej maści, prezentami nie wiadomo od kogo i z jakiej okazji, opakowaniami, które mogą się przydać, nienoszonymi ubraniami trzymanymi na wszelki wypadek. Walczę z dwuosobową bandą obsesyjnych kolekcjonerów, którzy przywiązują się do każdej śrubki i gumki recepturki. Kosmita jest  pod tym względem nieodrodnym synem swego ojca. 

A ja wyrzucam, pakuję do worów i wynoszę w siną dal (najbezpieczniej śmietnik dalej, bo mogą zdążyć coś ocalić;), zyskując kilka milimetrów w naszej mikroskopijnej życiowej przestrzeni. Mam reputację bezlitosnego buldożera. Zidentyfikować, zmiażdżyć, zniwelować. Mam na sumieniu większość zagubionych przedmiotów. 

Kosmita broni jak niepodległości każdego drobiazgu. Dzisiejsze sprzątanie skończyło się awanturą, bo przekładał swoje skarby z zielonego pudła do pomarańczowego, a papierzyska z teczek wylądowały w segregatorach. Do śmieci trafiły 4 luźne kartki i pęknięte opakowanie płyty CD. Żaden kompromis - wywiezienie tego i owego do rezydencji babci, obdarowanie młodszego kuzyna - nie wchodzi w grę. Jak się wysypuje z szafy, Kosmita jest szczęśliwy. Muszę zacisnąć zęby i pomyśleć nad strategią. Obawiam się, że po dzisiejszym sprzątaniu przypomniał sobie, co trzyma w szafie i ma w głowie szczegółową ewidencję środków trwałych. 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz