poniedziałek, 20 lutego 2012

Cichosza

Czuję się trochę jak mnich po ślubach milczenia. Tata Kosmity ma akurat fazę niewerbalną po dwóch tygodniach obcowania z wylewnymi, żądnymi niebanalnej, intelektualnej interakcji w godzinach mocno wieczornych. No więc siedzę i wsłuchuję się w swoje potrzeby. Stwierdzam, że pierwsza połowa jest nierealna, a drugiej nie chce mi się realizować. A tyle miałam planów jak dziecko wyjedzie. No ale zimno, daleko i towarzystwo zarobione więc okupuję chatę, praktykując pod kocem emeryckie rozrywki.
Czytam, dłubię w klawiaturze, omiatam wzrokiem domowe sprzęty i odrapane ściany (tak, remont to najbardziej szalony pomysł, jaki przychodzi mi do głowy). Zastanawiam się, co robi Kosmita. Wiedziona impulsem i nagłym porywem matczynej miłości dzwonię:

- Cześć syn, jak ci mija dzień?
- Dobrze
- A coś więcej?
- No dobrze, muszę lecieć, piekę banany

Tośmy pogadali. Kosmita jest pochłonięty swoimi sprawami. Szczęśliwy i zadowolony. A jeszcze nie tak dawno dzwonił pięć razy dziennie, żeby zapytać, co robię. Trochę brakuje mi kosmicznej energii, mobilizuje mnie i daje poczucie równowagi. No i uwielbiam słowne przepychanki, których nie mam żywcem z kim uprawiać. Tata Kosmity profilaktycznie założył słuchawki, jeszcze się nasłucha, gdy latorośl wróci z wojaży.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz