środa, 29 lutego 2012

Gry uliczne

Kosmita wpatruje się w ekran komputera, na którym w te i wewte biegają kolorowe ludziki w krótkich gatkach. Trwa bardzo ważny mecz międzynarodowy na nowiutkim stadionie za grube miliony. Tata Kosmity ironizuje przez ramię, czy aby niedzielny kibic wie, dlaczego piłka jest okrągła a bramki są dwie. Pasja kibicowska zakwita bowiem z rzadka jak kaktus, towarzyszy jej miska popcornu i dywagacje na temat umiejętności sprawozdawczych Dariusza S. Właściwie nie ma znaczenia, czy przemieszczające się po trawiastym wybiegu dwunogi mają zielone, żółte, czarne czy pstre ubarwienie. Bieganie jest monotonne, ale Kosmita chce poczuć dumę narodową więc śledzi i czeka na momenty. Jak na meczu hokeja, na który zabrałam małolata w piątej klasie. Akcja, reakcja i plama krwi na lodzie. Karetka, nosze, rozbity nos. Jak w filmie sensacyjnym. Kosmicie się podobało, a po wszystkim dociekał, co mieli na myśli kibice, którzy co jakiś czas, mocno nadwyrężając struny głosowe, skandowali: "owcojebcy, owcojebcy" (o ile pamiętam zachowałam się jak mięczak, czyli zmieniłam temat).

Jakiś czas temu, kolega z miasta stołecznego, zagorzały miłośnik jedynej słusznej drużyny kopiącej uświadomił mi, że mieszkamy w strefie wpływów klubu na W. Zaczęłam dostrzegać wokół ślady znakowania terenu - jakby przedszkolaki dorwały farbę w sprayu. Treść niezmienna i mało bajkowa: ci na C są be i fuj. Niedawno na nowiutkiej elewacji naszej multilokalowej rezydencji pojawił się element graficzny sugerujący, że autorzy wiedzą już, czym różnią się chłopcy od dziewczynek:

jedna sylaba się zjadła albo się je

Mało tego, wiedzą też, skąd się biorą dzieci. Nie jest tak źle. Najwyraźniej jedni chcą drugim zrobić przyjemność. Wspólne WC, czyli w kupie siła.

2 komentarze:

  1. Czytając Twojego bloga, doszłam do ważnego wniosku: rodzicom dziewczynek jest łatwiej :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Coraz częściej nachodzi mnie podobna refleksja :)

    OdpowiedzUsuń