środa, 1 lutego 2012

Pasja kolekcjonerska

Awantura wybuchła dzika, gdy Kosmita zobaczył swoje bardzo cenne katalogi i ulotki o treści wyjątkowej w koszu na śmieci. Nieopatrznie uwolniłam energię, wyrzucając pokaźną stertę nagromadzonych rupieci. Zwykle nalot na szafki, szuflady i sekretne skrytki jest misją ściśle tajną. Czego oczy nie widzą, tego ręce z kosza nie wyciągną.

Bo Kosmicie wszystko się może przydać i od pierwszego wejrzenia zyskać status niezastąpionej pamiątki: opakowania po cukierkach, batonikach, torby na prezenty, pudełka, kawałki sznurka i inne lekko używane skarby, traktuje jak relikwie. Bo ładna grafika, czcionka, wierszyk i miłe w dotyku. Nie waż się tego wyrzucać -ostrzega, mają dla mnie wartość sentymentalną.
Nieustannie walczę z tą skłonnością do chomikowania, cierpliwie odzyskując każdy centymetr kwadratowy niewielkiej życiowej powierzchni. Namierzam, identyfikuję, upycham do worów z pasją buldożera, a po kilku dniach mam nieodparte wrażenie, że papierzyska i inne bibeloty rozmnożyły się jak gremliny. Kosmita szczęśliwie nie dostrzega uszczuplenia zbiorów, chyba, że nie zdążę zatrzeć śladów i zostawię corpus delicti w widocznym miejscu. Tak jak dzisiaj.

Dostało mi się niezgorzej. Złamałam prawo do prywatności i wykazałam się brakiem szacunku, a moja żałosna mania wyrzucania kwalifikuje się do leczenia klinicznego. Rzuciłam raz wieprzowiną i ze dwa wołowiną i obiecałam, że pozwolę utonąć w śmieciach, a nawet założyć hodowlę robali.
Byle do wiosny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz