wtorek, 24 stycznia 2012

Kuchenne rewolucje

Kosmita świetnie czuje się w kuchni. Wie, czego chce, zachowuje się niczym recenzent kulinarny. Uważnie przeżuwa, zamyśla się, komentuje, sugeruje modyfikacje. Podważa moje kompetencje, podpierając się autorytetem jakiejś siksy z kotlet.tv (gdyby nie wizja pomyślałabym, że sprzedaje erotyczne gadżety).

Lubię te jego kuchenne zapędy. Gdy pierwszy raz zrobił sam naleśniki, pękałam z dumy. Potem z piekarnika zaczęły wyjeżdżać ciastka wszelakie, szarlotki, brownie…

Kosmita z upodobaniem eksperymentuje, zamaszyście miesza, bezlitośnie wykorzystuje kuchenne utensylia, wymyśla zagadki dla kubków smakowych, prowokując je do nadludzkich wysiłków.

Próbuje, doświadcza, analizuje. Poluje na przepisy. Tworzy szokujące połączenia. Masakruje żelowe misie, czyniąc je składnikiem kolorowych koktajli.

Najważniejszym testerem tych wyczynów jest tata Kosmity. Tak. W kuchni obaj rządzą niepodzielnie. Uczą się od siebie nawzajem, inspirują, spierają i karmią jedyną w domu kobietę.

Ku mojej rozpaczy mają gust tradycyjny – czyli świński, znaczy schabowy. Ja jestem kwadransowym kucharzem, nie robię nic, czego przygotowanie wymaga więcej czasu. A mężczyźni obierają, podsmażają, zagęszczają, a potem urządzają wielkie żarcie.

Zachwycająca jest ta ich kuchenna wirtuozeria, odwaga eksperymentowania, twórcze interpretacje nawet najprostszych, żeby nie powiedzieć banalnych dań.

I czy to przypadek, że większość szefów kuchni to mężczyźni? Nie. To jedyna słuszna opcja. Z radością ustępuję miejsca męskiej odnodze rodziny, schodzę do podziemia i pilnie strzegę zapasu mrożonek.


żelowe misie ocalone z masakry blenderem :)



1 komentarz: