„Brawo, brawo, jeszcze trochę, już niedaleko!” – Kosmita nadwyrężał gardło i wewnętrzną stronę dłoni, kibicując biegaczom, którzy w niedzielę postanowili pokonać
Zajęliśmy średnio eksponowane miejsce nieopodal finiszu, przyklejając się do dwumetrowej, ostro zakończonej siatki, ustawionej na ostatniej prostej. Wyglądało to jakby biegacze i kibice należeli do wrogich obozów i mogli stanowić dla siebie zagrożenie. Naprawdę komicznie (i żałośnie) prezentowały się wystające z sąsiadujących otworów ręce, nierzadko walczące z aparatem fotograficznym. Może organizatorzy chcieli wypróbować wytrzymałość ogrodzenia przed zbliżającymi się derbami?
W każdym razie emocje były niesamowite. Chciało mi się na przemian śmiać i płakać, podskakiwałam i darłam się jak opętana. Kosmita komentował na bieżąco, dziwiąc się szczerze, że na metę wbiega wielu zawodników w wieku jego dziadków. W pewnym momencie zadumał się szczerze i stwierdził: „Ależ oni muszą dużo trenować”, co ochoczo podchwyciłam wygłaszając kilka rodzicielskich mądrości o ciężkiej pracy i czającym się za rogiem, nieuniknionym sukcesie;)
Maraton to wyjątkowo demokratyczny wynalazek. Wiek, płeć, wzrost, pochodzenie czy zasobność portfela nie mają znaczenia. Każdy może zmierzyć się z tym wyzwaniem. Podziwiam maratończyków za ich wytrwałość, determinację i niezłomną siłę woli. Myślę, że to dla Kosmity wspaniały przykład do naśladowania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz