sobota, 24 grudnia 2011

Magia świąt

Moja wizja była prorocza: Kosmita przykleił się do odzyskanego komputera i wgapiał w bzdetne programy i seriale bez przerwy do 18-tej.
Tam jest magia, a Wigilia i ciąg dalszy wiążą się z konkretnymi acz ulotnymi przyjemnościami. Już jakiś czas temu zgłosił zapotrzebowanie na konkretne prezenty i to tyle jeśli chodzi o świąteczny klimat. Co roku wybywamy z domu na ten czas więc nawet choinki nie ma kto ubierać. Kosmita wyżywa się artystycznie w rezydencji babci, drzewko jest wystylizowane jak od Armaniego. Do tego jakieś sprejowe wzorki na szybach (choć babcia - maniaczka porządku i czystości załamuje ręce, przytłoczona perspektywą zmywania tałatajstwa).

Przydługawa randka z laptopem sprawiła, że Kosmita nie miał czasu porządnie się odżywić, a zamiast normalnych posiłków podjadał słodkie, puste kalorie. W ramach profilaktyki zdrowotnej wrzuciłam resztki śmieciowego żarcia do kubła na śmieci. Kosmita się oburzył i w odwecie wysypał moją ulubioną herbatę do klozetu.
To był o jeden krok za daleko.
Nigdy nie sądziłam, że się do tego przyznam, ale są momenty, gdy nie lubię własnego dziecka.

Magia świąt na nas nie działa. Może ktoś zna odpowiednie zaklęcie, żeby ją przywołać?

czwartek, 22 grudnia 2011

Łacina

Dobiegł końca tygodniowy szlaban na komputer i inne multimedia, spowodowany użyciem wobec mnie słowa na „s”. Wyraźnie i dobitnie Kosmita dał mi do zrozumienia, że mam się bezzwłocznie oddalić. I nie brzmiało to jak spadaj (to akurat słyszę rutynowo)
To był jakiś ewenement i chwilowa utrata kontroli nad mięśniami jamy gębowej, bo generalnie rzecz biorąc, Kosmita jest purystą językowym. Unika zwrotów obraźliwych i wulgarnych, razi go nawet poczciwa d jak Danuta, u jak Urszula, p jak Paweł, a jak Anna.
Łaciński repertuar Kosmity ogranicza się do „spadaj” (w wariancie rozszerzonym: na drzewo) oraz „wypad”.

Na moje sięganie do rejestru staropolskich przerywników reaguje dezaprobatą graniczącą z obrzydzeniem. No to się odgryzam, że jako językoznawca korzystam nie tylko z bogactwa języka ojczystego, ale i obcy się trafi.
Czy to moja wina, że zakręt po włosku brzmi curva.
No więc niech mi tu, zakręt, nie wyjeżdża, że wulgaryzmów przy dziecku używam.
Daję upust i uwalniam toksyny – nie będę mieć wrzodów.
To taki rodzaj językowego fitnessu. Rzucanie mięsem nieźle wpływa na kondycję. I poszerza lingwistyczne horyzonty;)


PS: Kosmita chyba nie zarejestrował, że sankcja dobiegła końca, a ja nabrałam wody w usta.
Czyżby udana kuracja? Raczej wieszczę, że wkrótce nastąpi zintensyfikowane obcowanie z przedmiotem pożądania, żeby nadrobić zaległości i wynagrodzić sobie straty poniesione w cyberprzestrzeni.

wtorek, 20 grudnia 2011

Na huśtawce

Smog wisi nad miastem. Powdychałam trochę tablicy Mendelejewa, odreagowując w biegu nową (a raczej starą) erę w kontaktach z Kosmitą.
Wczoraj wrócił z wycieczki rozanielony, oświadczając, że jest naładowany pozytywną energią. Aż dostałam chwilowego wytrzeszczu gałek, bo takie dictum w ustach Kosmity to biały kruk niemalże.
Do tego grzywka dała się ułożyć zgodnie z oczekiwaniami, szkolny obiad wypadł wyjątkowo smacznie oraz niespodziewanie znalazł się ulubiony szalik - obiekt szeroko zakrojonej akcji poszukiwawczej, w której powodzenie nikt już nie wierzył.

Celebrowanie dobrego nastroju Kosmita najwyraźniej uważa za szkodliwe, bo stara się mocno, żeby nie pozostawać w nim zbyt długo. Wieczorem wściekł się, bo rodzice mieli czelność wyjść z domu i nie pojawić się przez całe dwie godziny. Zachciało nam się romantycznych kolacji. Jak można było tak nieodpowiedzialnie się zachować, ignorując potrzeby Kosmity. On miał swój plan! Wprawdzie mieliśmy w nim odegrać role drugoplanowe, ale to był jedyny słuszny scenariusz.
Wymówkom nie było końca, pretensje i gadki umoralniające wypluwał z siebie jeszcze dziś rano.
Włączyłam tryb "ignorowanie", ale nie wytrzymałam i palnęłam monolog, że mam prawo, Kosmita nie jest pępkiem świata, a proporcje między obowiązkami i przyjemnościami są w jego życiu delikatnie mówiąc lekko zachwiane.
No to mi się dostało: Bo ty taka owaka, wredna, nierozumna istota i jeszcze pożałujesz. Standard.

Jestem zmęczona zmiennymi nastrojami Kosmity. Nigdy nie wiadomo, czego się spodziewać. Jakbym budziła się w pokoju ze ścianami pomalowanymi na biało, a wieczorem zastawała czerwone. Nazajutrz znów białe, a wieczorem zielone...
Czasem czuję jakbym mieszkała pod jednym dachem z doktorem Jekyllem i Mr. Hydem. Uwielbiam ten moment, gdy Kosmita idzie spać i nie muszę zgadywać, którą część osobowości ujawni.

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Protest głodowy

Miało być wychodne śniadanie w bistro na piętrze niebiesko-żółtego sklepu. Kosmita obudził się przed 10-tą – o godzinę za późno. Wkurzył się okrutnie, obwiniając za zbyt długi sen niskie ciśnienie, brak nastawionego budzika, no i przede wszystkim naszą złą wolę. To, że poszedł spać po północy jest okolicznością nie mającą żadnego wpływu na rozwój wypadków. Ewidentny spisek i działanie na szkodę.

Odmówił zjedzenia posiłku z produktów wypełniających domową lodówkę, założył słuchawki, przybrał jedyną słuszną pozycję i rozpoczął kontestację. W geście dobrej woli zaniosłam mu szklankę wody. Przyjął bez szemrania Nie mam nic przeciwko takim milczącym protestom. Do tego ekonomiczne są.

Kosmita wytrzymał z pustym żołądkiem do 16.00, coś tam skubnął w przelocie i pojechał na jasełkowe przedstawienie. Wrócił rozanielony i z apetytem zjadł obiad.

Wieczorna wyprawa do supermarketu całkowicie zatarła wspomnienie porannego występku zaniechania. Dostałam całusa na dobranoc, choć odmówiłam przymierzenia mikołajowej masko-czapki. Szkaradztwo jakich mało, ale Kosmita stwierdził, że dzięki niej będzie miał udane święta ;)


Jutro w ramach lekcji jest wycieczka, co bez wątpienia pozytywnie wpłynie na kosmicie postrzeganie rzeczywistości.


sobota, 17 grudnia 2011

Zawieszenie broni

Halny najwyraźniej ma na Kosmitę zbawienny wpływ, bo dzisiejszy dzień minął w atmosferze sympatii, zrozumienia i dwustronnego dialogu.

A może w dobry nastrój wprawiła go własnoręcznie przygotowana pizza, którą pochłonął w zaprzyjaźnionym, młodociano-dorosłym towarzystwie? Przy okazji wyżył się artystycznie na elemencie restauracyjnej dekoracji: ocalałej po halloweenowej masakrze dyni. Wydłubał jej bebechy, a potem ostrym narzędziem subtelnie uczłowieczał. Swoją drogą to ciekawe, jak kultura masowa narzuca pewne skojarzenia: pomarańczowe warzywo o ludzkim obliczu stało się gwiazdą jednej roli i Kosmita poczuł natychmiastową potrzebę dopasowania tej cząstki rzeczywistości do zagnieżdżonego w głowie obrazka (mamo, po prostu musiałem to zrobić, fajnie będzie wyglądać pod choinką). Z doklejonym anielskim włosem jakoś się brzydal wkomponuje. Zawsze byłam zwolenniczką przełamywania schematów.

Po powrocie do domu włączyliśmy ulubione radio. Cały dzień sączyła się z Trójki wspominkowa audycja poświęcona koncertowi Rolling Stonesów z 1967 roku. Dla Kosmity to prehistoria, ale łowił dźwięki z zaciekawieniem. Skorzystałam z okazji, żeby poszerzyć muzyczne horyzonty latorośli. On moje też poszerza. Wiem nawet, kim jest Justin Bieber i Hannah Montana:)

Kosmita zadumał się i podzielił przemyśleniami na temat motywacji do zgłębiania różnych szkolnych przedmiotów. Kluczowy wpływ na jej poziom ma postawa nauczycieli. Jeśli lekcje są atrakcyjne i ciekawie prowadzone to aż chce się uczyć. A jak rutynowo odbębniają robotę to nie da się owocnie współpracować.

Całkiem do rzeczy te refleksje. Zrewanżowałam się mini wykładem na temat motywacji wewnętrznej, niezależnej od czynników środowiskowych ;)



Struś Pędziwiatr

Jeden piątkowy wieczór w miesiącu Kosmita przeznacza na obcowanie z kulturą wysoką. Zakłada białą koszulę, krawat z logo szkoły, marynarkę, psika tu i tam, poprawia grzywkę i każe się wieźć do Filharmonii. Po pierwszym „seansie” szczególnych zachwytów nie było (Mozart trochę słabo się rozkręcał), po kolejnym okazał zadowolenie i zaczął nawet studiować dołączoną broszurkę informacyjną.

Widać klasyka wymaga odpowiedniego opakowania, bo gdy w domu lub samochodzie ustawię radio na filharmonijne klimaty, Kosmita jak mantrę powtarza, że tego słuchać się nie da i mam założyć słuchawki, a nie katować go podobnymi dźwiękami.

Cykl koncertów dla młodzieży to jedna z wielu akcji i atrakcji, w które włączył się bez zastanowienia. Karnet był w atrakcyjnej cenie to Kosmita skorzystał. Są też bilety na mecze piłkarskie, wycieczki, konkursy, wystawy, akcje charytatywne, robienie gazetek, plakatów…

Kosmita się ekscytuje, deklaruje, snuje wizje i plany.

Zapał osiąga apogeum na etapie podejmowania zobowiązania. Gdy przychodzi do realizacji, chęci drastycznie maleją i wtedy wkracza zespół zadaniowy w postaci taniej rodzicielskiej siły roboczej.

Tata Kosmity zajmuje się pracami graficznymi, ja dłubię teksty. Wyrabiamy 150% normy, gdy dziecię o 22.00 oświadcza, że nazajutrz musi mieć gotowy bardzo ważny projekt. Rankiem w napięciu obserwujemy reakcję. Zwykle podziwia naszą efektywność i już wiem, że możemy liczyć na kolejne zlecenie i anonimowy udział w jego sukcesie.

***

Kosmita jest istotą ze wszech miar uspołecznioną. Lubi bywać, szybko łapie kontakt – wiek i płeć są bez znaczenia – znajdzie wspólny język z każdym i o każdej porze (bywa, że te kontakty zagadują do mnie na ulicy przyjaźnie, powodując gwałtowne tarcia zwojów mózgowych, bo nijak nie mogę skojarzyć kto zacz)

Listę zapisanych numerów w komórce ma trzy razy dłuższą od mojej.

Pęd Kosmity do poszukiwania, eksperymentowania, zgłębiania różnych aspektów egzystencji i przebywania w ludzkich skupiskach trudno okiełznać. Jest nienasycony, ciągle planuje nowe atrakcje i martwi się, czy aby nie będzie się nudził.

Grafik weekendowy najczęściej bywa wypełniony tak, że mysz się nie prześlizgnie. A ja robię za kierowcę: zwarta, czujna i gotowa. Z komórką przy uchu, bo za sprawą nieprzewidzianych okoliczności może nastąpić zmiana scenariusza.

Ostatnio zaczęłam się buntować i nieśmiało sugerować, że może by tak wcześniej uzgadniał z nami te eskapady. Bo możemy mieć inne plany na przykład. Kosmita znalazł na to sposób i obwieszcza, stosując nową taktykę:

- Pamiętasz jak ci mówiłem…

- Nie, nic nie mówiłeś.

- No jak to, naprawdę zaczynam się o ciebie martwić. Wiedziałaś dużo wcześniej i się zgodziłaś, a teraz zmieniasz zdanie. No jakie masz argumenty, jakie?

Rozważam założenie elektronicznego szpiega, który będzie rejestrował nasze rozmowy. Ale jak znam Kosmitę to i tak nie będzie żaden dowód mojej poczytalności. Pójdzie w zaparte i stwierdzi, że nagrania zostały sfingowane, a to na pewno nie jego głos.


czwartek, 15 grudnia 2011

Plusy ujemne

Dostałem czwórkę z angielskiego. Fajnie, ale dlaczego nie piątkę? No i ta jedynka z historii… Kiedy masz zamiar ją poprawić?

Odkąd Kosmita zaczął chodzić do gimnazjum często zdarza nam się taka wymiana zdań. Z jego strony znajdowanie w rzeczywistości samych pozytywnych aspektów – z mojej – szukanie dziury w całym.

Kosmita jest mistrzem wysokiej samooceny, każdą sytuację potrafi zinterpretować na korzyść (tak, dostałem jedynkę, ale tylko jedną, a mogłem trzy). Zawsze widzi szklankę do połowy pełną. Szczęśliwie nie zepsuła tego poprzednia szkoła, której kadra nauczycielska z podziwu godnym zapałem wytykała wszelkie uczniowskie niepowodzenia i „przestępstwa”, pochwały traktując jako element o wysokiej szkodliwości społecznej.

Jako istota wysoce samokrytyczna, starałam się zaszczepić swojemu synowi zdrową nutkę narcyzmu i świadomość mocnych stron. Powtarzałam, jaki jest mądry, śliczny, dzielny i w ogóle cud, miód, malina.

Ta konsekwentnie realizowana taktyka doprowadziła do uformowania osobnika pewnego siebie, uparcie dążącego do celu i przekonanego, że nie ma rzeczy niemożliwych.

Kosmita domaga się pochwał, obraża na mój brak entuzjazmu. A ja mu nie ułatwiam. Jestem czepialska, jakbym ciągle nosiła ze sobą szkło powiększające, które uwydatnia najdrobniejszą rysę, szczelinę, niedokładność. Posprzątałeś pokój – super, ale w kącie zostawiłeś śmieci i zapomniałeś opróżnić kosz. Zrobiłeś pyszną kolację, ale ten bałagan… „Ale” panoszy się i ciągle wchodzi w paradę nawet najbardziej wyszukanym pochwałom i komplementom.

Nagle nie wiedzieć czemu zaprzyjaźniłam się z „ale”. Włączył mi się wewnętrzny krytyk-sabotażysta. On wie, co Kosmita powinien, ma gotowy algorytm na dziecko idealne. Wszelkie odstępstwa od wzoru dobitnie podkreśla i pielęgnuje jak myśliwskie trofea.

Dlaczego łatwiej przychodzi wytykanie wad i niedociągnięć niż podkreślanie mocnych stron? Tak jesteśmy programowani od dzieciństwa. Czy potrafimy bez zastanowienia wymienić choć trzy swoje atuty? Trudne, prawda?

Jutro będzie dzień pochwał i komplementów. Za najdrobniejsze zasługi. A potem tydzień. I kolejny. Mam nadzieję, że mój wewnętrzny krytyk zahibernuje się chociaż do wiosny :)

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Sztuczki saperskie

Światem Kosmity rządzi powaga. Jak tu się cieszyć, skoro stale trzeba znosić towarzystwo nie ogarniętych i rozumiejących inaczej dorosłych, których najgorszą odmianą są rodzice (osobiści, bo cudzy zwykle bywają fajniejsi).

Kosmita wszystko bierze do siebie, pojęcie dystansu i autoironii nie występuje w jego rejestrze pojęć. Całkowitym embargo na żartowanie objęte są materie następujące: wygląd na zewnątrz, sens szkolnej egzystencji i plany na przyszłość. To poważne sprawy. Powstań, baczność, do hymnu.

Poczucie humoru jest dla mięczaków. A Kosmita jest racjonalnym twardzielem.

Tylko tata Kosmity potrafi skutecznie go rozbroić, wciągając w absurdalne dialogi, które wyrywają Kosmitę ze stanu ponuractwa.

Scena z dzisiaj. Miejsce akcji: kuchnia

Występują: TK = Tata Kosmity K = Kosmita

TK: Ciasto się spociło

K: (z politowaniem): O, nie wiedziałem, że ciasto ma mózg.

TK: No pewnie, że ma. Nie wiedziałeś? To jest najlepsza część ciasta. I oczy. I wątróbka z cebulką.

K: Widzę, że mamy w domu świnkę (reakcja na śmiech a la Beavis i Butthead)

TK: No pewnie, ma nawet młode. Nie zauważyłeś? Mieszka obok kaktusa.

K: Ehe, pewnie razem z tą kaczką z gliny.

TK: I z kotem. Lubisz zwierzęta, a ignorujesz taką fajną świnkę…

Na twarzy Kosmity maluje się zaskoczenie, niedowierzanie, mięśnie szczęki zaczynają się rozluźniać, wyraźnie szczerzy się półgębkiem. Głową i rękami wykonuje manewry maskujące, żeby przypadkiem ktoś nie zauważył tej chwili słabości.

I pomyśleć, że Kosmita niezmiennie wypomina mi fakt posiadania tylko jednego normalnego rodzica. Taka sama grupa krwi nie jest żadnym argumentem na moją korzyść. Niewidzialna, męska nić porozumienia jest nierozerwalna, choć bywa napięta do granic wytrzymałości.

niedziela, 11 grudnia 2011

Jazda polska

Zaliczyliśmy imieninowe party u babci Kosmity. Tam, czyli w kierunku powiatowego miasta na wschodzie - półtorej godziny. Z powrotem jednakowoż.

Kosmita na siedzeniu pasażera. Szast macką i już z głośników wypływa radio bzdet. Wielkodusznie przystałam na pełną świątecznych hitów play listę, w ramach wychodzenia naprzeciw, wykonywania kroku w stronę i zacieśniania międzygalaktycznych więzi.

Mamo, no jedź, jeszcze zdążysz. No weź omiń ten samochód, dasz radę (przez pas zieleni). Patrz, włączyłem nawigację, tu jest skrót, nie musimy stać w tym korku (na oko jakieś siedem samochodów). Aha, znam te jego skróty - kilka razy dałam się namówić. Wylądowaliśmy w szczerym polu i musiałam się nieźle nakręcić, żeby wrócić na właściwą trajektorię.
Kosmita dość kreatywnie podchodzi do przepisów ruchu drogowego. Zastanawiam się, czy to jeden z elementów młodzieżowej rebelii, czy faktycznie ma zadatki na pirata drogowego.

Odgraża się, że za dwa lata robi prawo jazdy. Kosmita za kółkiem - wolę sobie tego nie wyobrażać.

Wpływ Księżyca

Coś wisiało w powietrzu od samego rana. Kosmita zadziornie łypał z pokoju i wyraźnie szukał zaczepki.
Śniadanie przerodziło się w biadolenie, że masło za twarde, nóż tępy, a twaróg za biały.
Już wiedziałam, że za chwilę przełączy się na program "jak wkurzyć matkę". Opanował go bezbłędnie - zawsze wie, kiedy wcisnąć odpowiedni guzik, żeby endorfiny nie rozpanoszyły się za bardzo w moim krwiobiegu.
Kolejna pretensja uruchomiła reakcję łańcuchową. Coraz głośniej, coraz szybciej, o jedno słowo za dużo.
No i nie wytrzymałam. Majtnęłam górną kończyną w łeb. Tak wiem. Zachowałam się jak gówniarz. Przyznaję, w przypływie emocji zdarza mi się popełnić rękoczyn bezpośredni (trafiania ścierką do celu nie zaliczam do tej kategorii) Zawsze żałuję. I przepraszam, i obiecuję.

Kosmita ryknął i zażądał szacunku. Potem było coś o policji, rodzinie zastępczej i zemście. Słowem – brazylijska telenowela, w której ewidentnie robiłam za szwarccharakter (taki wąsaty Leoncio). Do zbrodni w afekcie nie doszło, pokrzyczeliśmy, pozłorzeczyliśmy i zapadła cisza.

Po chwili, jakby nigdy nic, Kosmita zaczął mówić ludzkim głosem i poszedł obserwować zaćmiony Księżyc (trochę za późno się zreflektował). Zwykle tak ma. Po gwałtownym wybuchu resetuje się i nie chowa urazy. Ani chybi mój syn. Oboje lubimy dramatyczne sceny :)

Potem pojechaliśmy na Jasełka w wykonaniu kolegów z zaprzyjaźnionego gimnazjum. Zupełnie rozbroiło mnie połączenie religijnych wątków z klimatami gangsta i diabolicznymi, skąpo odzianymi śnieżynkami. Kosmitę chyba ujął ich taniec (wyraźnie inspirowany popowymi teledyskami rodem z MTV), bo uśmiechał się i był czarujący. Inne matki, posiadaczki potomstwa w wieku przedkosmicim, z podziwem patrzyły na czułe gesty i słowa, którymi mnie obdarzał.

Tak, życie z Kosmitą przypomina jazdę kolejką górską. Jak się puści pawia od razu jest lżej. Takie żołądkowe katharsis :)


czwartek, 8 grudnia 2011

Akty dobroczynne

Kosmita potrafi być przymilny, mówić miłe rzeczy, w przypływie uczuć nawet przytuli czy przyjaźnie klepnie po ramieniu. Lubię taką łagodną odmianę jego natury, choć gdy słyszę "jesteś najwspanialszą mamusią na świecie" włącza mi się tryb alarmowy. Chce mnie spryciarz zmiękczyć (wiadomo, kobieta emocjonalną istotą jest, a i komplementem nie pogardzi). To taki piękny wstęp do scenariusza, który Kosmita ma już opracowany w detalach i mimochodem komunikuje. A ja muszę się zgodzić, bo jeśli nie, tracę status najukochańszej, płynnie przeskakując do kategorii matki wrednej.

Nie powiem, Kosmita bywa troskliwy zupełnie bezinteresownie. Zrobi herbatę, kawę, poda wodę i coś na ząb. Każe mi się zdrowo odżywiać (sam dałby się pokroić za szklankę coli czy miskę czipsów), cierpliwie tłumaczy, że powinnam gotować sobie obiady, a nie wsuwać drożdżówki i innego rodzaju suchą karmę. Zagroził nawet, że zrezygnuje z obiadów w szkole, co automatycznie wzbudzi potrzebę gotowania (dziecka przecież nie będę głodzić) i wreszcie zacznę jeść jak człowiek. Wzruszył mnie tym wyznaniem, mój troskliwy Kosmita. Chlip, chlip.

środa, 7 grudnia 2011

Siła woli

Dziś po powrocie ze szkoły Kosmita jak zwykle oświadczył, że musi odpocząć, bo jest "psychicznie wyczerpany". Powrót do równowagi odbywa się w pozycji horyzontalnej, ze wzrokiem wlepionym w ekran laptopa. Od wczoraj z pękniętą matrycą.
To dziwna sprawa z tym pęknięciem. Kosmita zarzeka się, że traktował sprzęt z czułością i należytym szacunkiem i nie wie, skąd ta skaza na urodzie.
Zaczynam się zastanawiać, czy nie mam jakichś nadprzyrodzonych zdolności. Może zadziałała ogromna ilość złowieszczej energii, którą obdarzałam ten obiekt ciągłych konfliktów? ;)



Próbowałam ustalić jakieś limity, zachowując zdroworozsądkowe podejście, żeby Kosmita zaspokoił swoją potrzebę czatowania, podglądania modelek, szczególnie utalentowanych i tańczących inaczej oraz nacieszył ciekawskie oko obrazkami o treści nie zawsze przeznaczonej dla nieletnich. Godzina dziennie. W weekendy dłużej.

Czasem się udaje, częściej nie. Na moje coraz bardziej gorączkowe: "wyłącz to już", reakcja jest jedna: "zaraz". Zaraz rozrasta się do godziny, dwóch, a czasem jeszcze dłużej. Świat cyfrowy pochłania Kosmitę bez reszty, odcięcie od niego wyzwala różne formy kontestacji. Być może zaczerpnięte z Wikipedii albo od wujka Google.

Czasem wydaje mi się, że komputer jest najlepszym przyjacielem Kosmity. Oczywiście sam zainteresowany twierdzi, że Tomek, ale czas poświęcany jednemu i drugiemu jasno pokazuje przegraną pozycję świata analogowego.

wtorek, 6 grudnia 2011

Mikołajki

Jak co roku w szkole odbyło się losowanie i jak zawsze była zagwozdka, co kupić koledze, który nie wiadomo, co lubi, nie wiadomo, co ma i nie wiadomo, z czego się ucieszy.

W czasie burzy mózgów rzuciłam stałą i sprawdzoną pozycją - książkową znaczy się. Kosmita się obruszył, że wypełniali kartki z preferencjami i on wyraźnie zaznaczył, że NIE chce książki ani kubka. I wielu kolegów tak zrobiło.

A co Twój wybraniec zaznaczył? Że chce niespodziankę.
Masz Ci los. Jak kupić pierwszorocznemu gimnazjaliście jakiś sensowny gadżet za całe 30 złotych? A raczej bezsensowny. Trzeba się przestawić na tory myślenia nastolatka. Jak coś jest dziwaczne, podejrzanie wygląda i nie wiadomo do czego służy - to jest super prezent.

Wygrzebałam coś w zabawkach dla trochę większych chłopców.
Mikołaj przyniósł koledze zezowatą buźkę, w której chowa się 30 centymetrów jęzora (się pociąga, a potem zwija)


Oraz wibrujące magnesy, wydające dziwne dźwięki.

Kosmita był zachwycony i zażyczył sobie drugi zestaw na własny użytek. Udało się. Potrafię myśleć jak czternastolatek:)


poniedziałek, 5 grudnia 2011

Pomoc domowa

Dziś Kosmita po raz drugi skorzystał z pralki. Mam nadzieję, że będzie to związek długotrwały i owocny.
Jak to się stało, że łaskawie okazał zainteresowanie urządzeniem bez wbudowanego WiFi i dotykowego ekranu? Realna potrzeba go zmusiła. No dobrze, potrzebę ową wykreowałam nieco perfidnie, ale efekt przerósł najśmielsze matczyne oczekiwania.
Otóż szczerze i bez owijania w bawełnę wyznaję, że przestałam prać, rozwieszać i prasować kosmicie ubrania. W ramach wychowawczego eksperymentu rzecz jasna. Aby rozbudzić świadomość, poczucie odpowiedzialności, że o wdzięczności i docenieniu wysiłków rodzicielki nie wspomnę.
Kosmita regularnie buduje na podłodze stos z brudnych ubrań. Upomniany po raz enty wyparował, że to MÓJ niezbywalny obowiązek.

No to się zbuntowałam. Ostatnie czyste ubrania wyszły dziś rano. Zastanawiałam się nad dalszym rozwojem wypadków. Snułam czarne scenariusze na temat wielokrotnie używanych, przewracanych z prawej na lewą majtek, brudnych, lepiących się rękawów koszul, wieszczyłam mega kryzys higieniczny.

I co? Zwycięstwo! Kosmita po powrocie ze szkoły zeskanował zawartość kosza na pranie, zręcznie wyłowił swoje części garderoby, wrzucił do bębna i prawie bezbłędnie obsłużył programator. Uff.
Kolejny kryzys zażegnany.



niedziela, 4 grudnia 2011

Wyprowadzka

Wymiana zdań. Różnica zdań. Jedna z wielu. Po kolejnej rundzie już nawet nie wiadomo, z jakiego powodu. Kosmita nie chce współpracować i wyżywa się na drzwiach od pokoju. Efekt mierny, bo drzwi harmonijkowe i teatralnego trzasku nie da się z nich wydobyć. Co najwyżej marne szurnięcie. W ruch idą sprzęty zalegające na stole. Książki, zeszyty i zawartość piórnika lądują na podłodze. Strasznie oklepane, więc nie wzruszam się szczególnie. Spokojnym tonem oświadczam (na zimno, niemal jak windykator), że do kosza wyrzucę, a Kosmita będzie musiał zarobić na nowe.
Na to Kosmita wygłasza oświadczenie, że się wyprowadza. Proszę bardzo - ja nadal niewzruszenie. A on bierze plecak i wrzuca coś jak popadnie. Wychodzi z domu, trzaskając drzwiami (tym razem nieźle wyszło, aż sąsiadka wyjrzała, czy aby zawiasy się nie poluzowały).
Mija godzina, druga, trzecia. Tata Kosmity idzie na przeszpiegi. Kosmity ani widu ani słychu.
Gdzieś tak w połowie czwartej godziny i w samym środku cudownie łagodzącej stres tabliczki gorzkiej czekolady, pojawia się w drzwiach. Jeszcze w progu, głosem zdecydowanym acz wyrażającym gotowość do mediacji, zagaja:

"Postanowiłem dać ci jeszcze szansę. Jest coś na obiad?"

sobota, 3 grudnia 2011

Strajk włoski

Kosmita pieczołowicie i z namaszczeniem wykonuje pewne czynności życia codziennego. Ubieranie zajmuje mu średnio pół godziny, który to akt poprzedza nie krótsza kontemplacja ubrań na wieszaku. Do tego układanie czubka na głowie za pomocą palców usmarkanych żelem lub innym glutem - krok po kroku, według sprawdzonej metodologii, wypracowanej empirycznie, metodą prób i brzemiennych w skutkach błędów. Czy macie pojęcie, ile jest różnych środków do układania włosów? Pasta, guma, żel, lotion - nie mam pojęcia, czym się różnią, ale Kosmita testuje i szczegółowo opowiada o obcowaniu z powyższymi zaufanym fryzjerom:)
Potem podróż do kuchni i eksploracja lodówki. Pieczołowite przeżuwanie każdego kęsa (mam wrażenie, że zgodnie z naukami mistrzów wschodu - co najmniej 30). Chciałam to mam. Jak był młodszy ciągle marudziłam: nie jedz tak szybko, bo się zakrztusisz. No to wziął sobie do serca. A teraz zrzędzę, żeby się pospieszył, bo szlag mnie trafia, gdy uprawia tę nie kończącą się gimnastykę mięśni gębowych. Nie ma to jak konsekwencja.
Za sprzątaniem po sobie Kosmita nie przepada - czasem zdarzy mu się włożyć naczynia do zmywarki. Robi to oczywiście po swojemu, budując piramidy, przestawiając z góry na dół, w te i we wte. Bo ja słabo mam opanowaną topografię zmywarki. Powinnam się uczyć i brać przykład.

Owa irytująca drobiazgowość kompletnie nie występuje w obszarze szkolnym. W tym wypadku Kosmita jest szybki jak torpeda. Wrzuca zeszyty i książki do tornistra z prędkością światła, często nie zawracając sobie głowy, żeby zajrzeć do środka. Bo jeszcze się okaże, że trzeba zrobić zadanie domowe, a przecież jest tyle czynności, które mają wyższy priorytet.
Nie ma jak wyczucie czasu.