wtorek, 29 listopada 2011

Małe dzieci, mały kłopot

Znajomi, którzy mają dzieci w wieku niemowlęco-przedszkolnym, wzdychają zazdrośnie: „Ale ci dobrze, masz już duże, odchowane dziecko. Masz spokój, swobodę, możesz robić, co chcesz”. A ja na takie dictum kiwam głową wertykalnie i wyrzucam z siebie enigmatyczne „pożyjemy, zobaczymy”. Dołączam zwykle kilka opowieści z cyklu: niesłychane wyczyny nastolatka. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w głowach słuchaczy pojawia się konkluzja: „Eee, niemożliwe, nasze dziecko nie będzie takim książkowym przypadkiem”.

I wcale się nie dziwię. Sama myślałam, obserwując zmagania koleżanki ze zbuntowaną córką, że w moim domu nigdy nie pojawi się Kosmita. Wydawało mi się, że te wszystkie historie o trudnym wieku dorastania to gruba przesada, same skrajności, przecież nastolatek też człowiek, wszystko da się załatwić staroświecką rozmową, argumentami, tłumaczeniem, okazując miłość i zrozumienie… Taki standardowy, intuicyjny pakiet, który każdy rodzic wypracowuje w miarę zdobywania nowych sprawności w trudnej sztuce wychowywania potomstwa.

Od dwóch lat weryfikuję swoje teorie, testuję różne metody. Czasem wydaje mi się, że już prawie zrozumiałam, jak działa, potrafię przewidzieć jego reakcje, a tu klops – Kosmita znów zmienia oprogramowanie i trzeba się go uczyć od nowa.

Z rozrzewnieniem myślę, jaki banalny w obsłudze był Kosmita w wydaniu siusiumajtka: godzinami bawił się swoimi zabawkami, jadł bez grymaszenia różnokolorowe papki, nie pytał wciąż „dlaczego”, patrzył na mnie, jakbym była całym światem.

Teraz światem Kosmity są koledzy, cyfrowa rzeczywistość z komputera i to, co powiedzą w radiowych wiadomościach. A jak dorwie telewizor, którego w domu nie mamy, to powtarza zasłyszane tam prawdy objawione. Co tam matka i ojciec mogą wiedzieć. Żadne nie ma konta na Facebooku więc jakby nie istnieli J

Sprawdziłam na własnej skórze maksymę Bardzo Mądrej Cioci: „Małe dzieci nie pozwalają spać, a duże żyć”.

sobota, 26 listopada 2011

Narodziny Kosmity

Kosmita pojawił się nieco ponad dwa lata temu. Wstał rano z łóżka i choć wyglądał i mówił głosem, który znałam od dwunastu lat, brzmiał jak istota z innej planety. Nagle przestał lubić to, co lubił zawsze na śniadanie, muzyka, której słuchał stała się żałosna, a książki, które czytał z pogardliwym prychnięciem zakwalifikował jako "chłam dla maluchów".
Początkowo przyglądałam się temu przepoczwarzeniu ze spokojem i pobłażliwością - zima, brak światła, kolega chory - racjonalizowałam. No przecież piąta klasa podstawówki - jeszcze nie czas na bycie matką nastolatka.
Wkrótce na nosie pojawił się pierwszy pryszcz, w dzienniczku coraz więcej jedynek, a na zebraniu z rodzicami dowiedziałam się, że mój syn stawia pierwsze, na szczęście niezdarne kroki w fachu fałszerza rodzicielskich autografów.
Zrozumiałam, że Kosmita rozgościł się w naszym domu na dobre. Od tamtej pory próbuję nauczyć się kosmicznego języka. Wychodzi różnie. Porozumiewanie się z nastolatkiem to materia, która nie poddaje się prawom logiki, to cienki lód, który pęka pod naporem zbyt wielu słów i niekontrolowanych emocji.
Ile razy wydaje mi się, że już oswoiłam Kosmitę, wyłazi z niego dzika, nieokiełznana bestia. Choć Kosmita bywa też przymilnym stworzeniem, ma tysiące pomysłów, prowadzi egzystencjalne dysputy i żeluje włosy :)

Mam nadzieję, że z tego mojego pisania powstanie instrukcja obsługi Kosmity, choć zapewne każdy ma w domu egzemplarz unikatowy.