niedziela, 4 grudnia 2011

Wyprowadzka

Wymiana zdań. Różnica zdań. Jedna z wielu. Po kolejnej rundzie już nawet nie wiadomo, z jakiego powodu. Kosmita nie chce współpracować i wyżywa się na drzwiach od pokoju. Efekt mierny, bo drzwi harmonijkowe i teatralnego trzasku nie da się z nich wydobyć. Co najwyżej marne szurnięcie. W ruch idą sprzęty zalegające na stole. Książki, zeszyty i zawartość piórnika lądują na podłodze. Strasznie oklepane, więc nie wzruszam się szczególnie. Spokojnym tonem oświadczam (na zimno, niemal jak windykator), że do kosza wyrzucę, a Kosmita będzie musiał zarobić na nowe.
Na to Kosmita wygłasza oświadczenie, że się wyprowadza. Proszę bardzo - ja nadal niewzruszenie. A on bierze plecak i wrzuca coś jak popadnie. Wychodzi z domu, trzaskając drzwiami (tym razem nieźle wyszło, aż sąsiadka wyjrzała, czy aby zawiasy się nie poluzowały).
Mija godzina, druga, trzecia. Tata Kosmity idzie na przeszpiegi. Kosmity ani widu ani słychu.
Gdzieś tak w połowie czwartej godziny i w samym środku cudownie łagodzącej stres tabliczki gorzkiej czekolady, pojawia się w drzwiach. Jeszcze w progu, głosem zdecydowanym acz wyrażającym gotowość do mediacji, zagaja:

"Postanowiłem dać ci jeszcze szansę. Jest coś na obiad?"

1 komentarz: