Na to Kosmita wygłasza oświadczenie, że się wyprowadza. Proszę bardzo - ja nadal niewzruszenie. A on bierze plecak i wrzuca coś jak popadnie. Wychodzi z domu, trzaskając drzwiami (tym razem nieźle wyszło, aż sąsiadka wyjrzała, czy aby zawiasy się nie poluzowały).
Mija godzina, druga, trzecia. Tata Kosmity idzie na przeszpiegi. Kosmity ani widu ani słychu.
Gdzieś tak w połowie czwartej godziny i w samym środku cudownie łagodzącej stres tabliczki gorzkiej czekolady, pojawia się w drzwiach. Jeszcze w progu, głosem zdecydowanym acz wyrażającym gotowość do mediacji, zagaja:
"Postanowiłem dać ci jeszcze szansę. Jest coś na obiad?"
:)
OdpowiedzUsuń