poniedziałek, 1 października 2012

Kampania wyborcza

Kosmita zasilił szeregi Uczniowskiej Rady Szkoły jako naczelny aktywista i niespełniona jednostka pomysłotwórcza. Jakoś tę energię trzeba spożytkować - zawyrokowała pani wychowawczyni i wypchnęła Kosmitę przed szereg. Dostąpienie zaszczytu poprzedziła szeroko zakrojona kampania wyborcza, której chcąc nie chcąc zostałam szefem. Wyprodukowaliśmy plakaty, ulotki i kiełbasę wyborczą z dużą zawartością cukru. Wiadomo, że wyborca zadowolony bardziej skłonny się staje. To była ciężka fizyczna robota - machanie mazakiem, wycinanie, zszywanie, naklejanie - poprzedzone godzinnym przetrząsaniem folderów ze zdjęciami w poszukiwaniu odpowiedniego ujęcia oblicza Kosmity, uwypuklającego zalety ciała i umysłu;)
Krwistoczerwone  plakaty hand made zaatakowały ściany, a siłę perswazji wzmocnił kilogram cukrów prostych w kolorach tęczy. I udało się. Uścisk dłoni dyrekcji, gratulacje i życzenia zadowolenia z pracy na rzecz.
Wieść o sukcesie rozniosła się po blokowisku i przyległościach. Mam kolejną fuchę: kumpel Kosmity z podstawówki jest kandydatem na członka. No i jasno dał mi do zrozumienia, że jestem strategicznym ogniwem jego kampanii. Jak go wybiorą, wpiszę to sobie do CV;)

niedziela, 30 września 2012

Miłe złego początki

Ja: (miękko i czule)
 - Syneczku...
Kosmita: (ozięble)
- Ty  mi tu nie syneczkuj...
Ja: (niezrażona)
- Ale tak pięknie układasz naczynia w zmywarce, ja tak nie potrafię.
Kosmita: (z politowaniem)
- Weź nie stosuj na mnie tych swoich metod szkoleniowych*. Ciągle mi powtarzasz, że to najpiękniejszy i najbardziej beztroski okres w moim życiu, bo nie mam żadnych obowiązków oprócz nauki. No to się uczę. Jutro mam sprawdzian z historii. I mogłabyś się trochę przyłożyć a nie wrzucać te naczynia jak popadnie.

Ranyboskie! Kosmita słucha, co do niego mówię! I wyciąga wnioski. Daleko idące.

* To akurat usłyszał od ojca, na którym uparcie ćwiczę komunikat „ja” i motywowanie pozytywne. Gdy zaczynam się robić słodka jak cukiereczek obaj stają się podejrzliwi. Zdecydowanie bardziej komfortowo czują się przy wersji jędzowatej. Że też funduję im taki dysonans zamiast konsekwentnie zrzędzić i utyskiwać;) 

środa, 13 czerwca 2012

Wybujała ambicja

Zostałam dziś pełnoetatowym konsultantem do spraw historii komputeryzacji i tradycyjnej kuchni bieszczadzkiej. Kosmita przypomniał sobie, że grozi mu szóstka z informatyki. Ta wisząca nad jego roztargnioną głową groźba zostanie spełniona pod warunkiem skonstruowania prezentacji na jedyny słuszny temat. Poza tym w weekend jest szkolny festyn rodzinny i nieodzowny jest plakat. Koniecznie na kawałku zielonego bristolu, szczodrze oklejonego fascynującymi tekstami i sugestywnymi zdjęciami. Inaczej nici z atmosfery i integracji rodzice-kosmici.
Wiadomo, że zielony bristol w rozmiarze A3 jest w każdym szanującym się gospodarstwie domowym towarem pierwszej potrzeby. Gdy więc Kosmita o 21-ej zaanonsował zapotrzebowanie bardzo się zdziwił, że nie ma. Wprawdzie zarejestrował wcześniej, że drukarka nie działa, ale sądził, że w jakiś magiczny sposób się naprawiła. Kleju też nie ma?! No nie ma. Kosmita zaczął biadolić i z wyrzutem stwierdził, że przecież powinnam go wspierać w wysiłkach, bo ciągle marudzę o pracowitości, kreatywności i ambicji, a gdy on chce, ja się wkurzam. Wyjątkowo zrezygnowałam z wygłoszenia mądrości o zarządzaniu czasem, planowaniu i odkładaniu na ostatnią chwilę (jestem mistrzynią w tej ostatniej konkurencji).
Wybiegłam w ciemną, burzową noc, zmusiłam leżącą już w łóżku koleżankę do uruchomienia drukarki, zdobyłam zielone kartki i klejopodobne mazidło. Wsparcie udzielone, reszta w rękach Kosmity, który nadal pieczołowicie wycina, wykleja i zmienia koncepcję. Zaiste, dawno nie widziałam go tak zaangażowanego. Mam nadzieję, że skończy wszystkie projekty przed północą, a jutro nie przyjdzie mu do głowy testowanie przepisów na warenyky, hreczanyki i inne łemkowskie specjały.